Żyrardów - lniana ziemia obiecana

Siedzi sobie szczur z chomikiem. Szczur narzeka:

– Nie ma sprawiedliwości na świecie... Popatrz, ty masz futerko, ja mam futerko... ty masz cztery łapki, ja mam cztery łapki... ty masz ogonek, ja mam ogonek... ja mam dwa sterczące ząbki z przodu i ty też... ale ciebie wszyscy głaszczą i kochają, a na mnie polują, sypią trutki i nasyłają koty...
– Bo ty, szczurku, masz public relations do kitu.

Tak samo jest z miastami – jednymi się zachwycamy, inne pomijamy. Na pewno wiele osób słyszało o przemysłowych dzielnicach: Księżnym Młynie w Łodzi i Nikiszowcu w Katowicach. Ale chyba mało kto wie o fabrycznej osadzie w Żyrardowie, niewielkim mieście na trasie z Łodzi do Warszawy. Zabawię się więc w specjalistę do spraw public relations i pokażę, że Żyrardów warto zwiedzić, bo jest się czym zachwycać. Zdjęcia ilustrujące tekst pochodzą z moich dwóch wycieczek: wczesną wiosną 2016 roku i w czerwcu 2021. Przez ten czas trochę się w mieście zmieniło.

004

118
Pałacyk Karola Dittricha, właściciela Żyrardowa na przełonie XIX i XX wieku. 
Obecnie siedziba Muzeum Mazowsza Zachodniego. 
W 2016 i 2021 roku. 

Żyrardów przez 150 lat był potęgą przemysłu włókienniczego. Dziś jest jednym z niewielu miast w Europie, które mogą poszczycić się zachowaną niemal w całości dziewiętnastowieczną osadą fabryczną z czerwonej cegły. Zajmuje ona ponad 70 hektarów i stanowi zabytkowe centrum miasta. Osią osady jest historyczna droga prowadząca z Mszczonowa do Wiskitek (obecnie ulica 1 Maja), która oddziela osiedle mieszkaniowe dla robotników od dzielnicy przemysłowej i rezydencjalnej, zamieszkanej niegdyś przez właścicieli fabryki i kadrę kierowniczą. Obok domów i zakładów włókienniczych stoją gmachy użyteczności publicznej: szkoły, przedszkole, szpital, dom kultury i kościoły, pralnia i łaźnia miejska. O wyjątkowości osady stanowi jej autentyczność – pierwotna kompozycja przestrzenna oraz ciekawa architektura budynków, z których większość wciąż pełni funkcje nadane im przez dawnych budowniczych.

105

Nie trzeba czytać całego tekstu, można przeskoczyć do: 

Początki
Budowa osady fabrycznej

Praca w fabryce
Zniszczenia pierwszej wojny światowej
Największy przekręt Drugiej Rzeczypospolitej 
Dzieje najnowcze 

Początki 

Tu, gdzie dziś jest Żyrardów, od XV do XVII stulecia istniał ośrodek przemysłowy zwany Rudą Guzowską. Był on ważnym dostawcą żelaza wytapianego z rud darniowych. Dwa wieki później w Rudzie Guzowskiej zaczął rozwijać się inny przemysł – lniarski.

084

Dwudziestego czwartego czerwca 1829 powstała spółka – Towarzystwo Wyrobów Lnianych „Karol Scholtz i Spółka”. Założyli ją przedsiębiorcy, których ambicją było zbudowanie nowoczesnej fabryki produkującej tkaniny z lnu. Hrabiowie Łubieńscy, właściciele Rudy Guzowskiej, dali grunt pod jej budowę. Ekonomiści, Józef Lubowidzki i Karol Scholtz, mieli być gwarantami zysków. Towarzystwo zaciągnęło kredyt w Banku Polskim i rozpoczęło budowę pierwszych obiektów przemysłowych według projektu warszawskiego architekta Jana Jakuba Gaya. Wybuch powstania listopadowego wstrzymał prace, wznowiono je dopiero dwa lata później. Maszyny w halach fabrycznych ruszyły 24 lipca 1833 roku. Dyrektorem technicznym zakładu został Filip de Girard, francuski wynalazca i konstruktor. Wypada poświęcić mu kilka słów, bo od jego nazwiska osadę fabryczną w Rudzie Guzowskiej zaczęto nazywać Żyrardowem.

055
Popiersie Filipa de Girarda w Muzeum Mazowsza Zachodniego

Filip de Girard urodził się w 1775 roku w miasteczku Lourmarin na południu Francji. Pierwsze wynalazki konstruował już jako nastolatek. Były to kondensator elektryczny i turbina poruszana siłą fal morskich. W bardzo młodym wieku Girard miał szansę dorobić się ogromnego majątku. W czasie blokady kontynentalnej Napoleon Bonaparte wydał dekret, w którym ogłosił konkurs na wynalezienie maszyny do przędzenia lnu. Nagrodą miał być okrągły milion franków. Filip wziął w udział w konkursie. Zaprojektował przędzarkę, która z jednego kilograma lnu potrafiła uprząść sto pięćdziesiąt kilometrów nici. Dzięki niej Francja mogła uniezależnić się od bawełny sprowadzanej z Wielkiej Brytanii. Jednak młodemu konstruktorowi szczęście nie sprzyjało. Komisja konkursowa miała zastrzeżenia, a Napoleon stracił władzę. Zysków nie przyniosły mu też kolejne wynalazki ani fabryki, które zakładał między innym w Austrii. Brakowało mu kogoś w rodzaju dzisiejszego menadżera, który umiałby sprawnie i skutecznie pokierować jego karierą.

094

We własnym kraju Filip de Girard nie znalazł uznania. Jego talent doceniono w Królestwie Polskim. Trafił tam na zaproszenie księcia Franciszka Druckiego-Lubeckiego, który jako minister skarbu odpowiadał za rozwój przemysłu na ziemiach polskich. 1 sierpnia 1825 roku namiestnik Królestwa Polskiego generał Józef Zajączek podpisał z Girardem umowę, na podstawie której wszedł on w stopniu mechanika naczelnego wydziału górnictwa do służby rządowej Królestwa. Jego zadaniem było instalowanie w kopalniach i hutach urządzeń mechanicznych oraz ulepszanie już istniejących. Girard pracował między innymi w zakładach mechanicznych w Białogonie, Samsonowie, Sielpi oraz hucie cynku „Ksawery” pod Będzinem.

W roku 1829 nawiązał współpracę z Towarzystwem Wyrobów Lnianych „Karol Scholtz i Spółka”, planującym wykorzystać wynalezioną przez niego maszynę przędzalniczą. Najpierw Girard zorganizował eksperymentalną przędzalnię w Marymoncie koło Warszawy, potem przeniósł ją do Rudy Guzowskiej.

132

Do powstającej fabryki – dziś zwanej starą przędzalnią – przybywali mieszkańcy pobliskich wiosek i miasteczek: Kozłowic, Henryszewa, Glinek, Mariampola, Chrobot, Korytowa, Radziejowic, Oryszewa, Guzowa, Wiskitek, Mszczonowa, Błonia, Sochaczewa czy Łowicza. Ruda Guzowska była dla nich lnianą ziemią obiecaną. Wszyscy mieli nadzieję na lepsze życie: dobre zarobki, poprawę warunków materialnych i awans społeczny.

139

011

010

Początki żyrardowskich zakładów lniarskich nie były łatwe. Brakowało kapitału na ich rozwój i specjalistów znających się na tkactwie, a produkcja opierała się w znacznym stopniu na pracy chałupniczej. Mimo że tkaniny zyskały uznanie na rynkach zagranicznych – w 1843 roku fabryka otrzymała prawo do umieszczania herbu cesarstwa rosyjskiego na etykietach swoich wyrobów (prawo to zostało potwierdzone w latach 1870 i 1896) – żyrardowska fabryka nie była w stanie konkurować z innymi firmami tej branży. W roku 1847 Bank Polski, chcąc odzyskać pieniądze pożyczone spółce, ogłosił przymusową sprzedaż zakładów. Z braku chętnych sam je kupił za 54 tysiące rubli. Jednak przez dziesięć lat administrowania fabryką nie odniósł znaczących sukcesów i ponownie wystawił ją na sprzedaż.

074

075

Budowa osady fabrycznej

W marcu 1857 roku żyrardowskie zakłady wraz z powstającą wokół nich osadą robotniczą kupili dwaj przedsiębiorcy z Moraw, Karol August Dittrich i Karol Teodor Hielle. Bank zobowiązał ich do dbania o rozwój fabryki, zapewnienia wysokiej jakości produktów, zakupu lnu z rodzimych plantacji i zatrudniania przede wszystkim polskich robotników, ale umożliwił też sprowadzenie wykwalifikowanej kadry z zagranicy.

056

Za sprawą nowych właścicieli niewielka osada fabryczna przekształciła się w zagłębie przędzalnicze. Dittrich i Hielle zmodernizowali i rozbudowali zakłady. Do końca lat 50. XIX wieku produkcja została całkowicie zmechanizowana, a ręczne warsztaty tkackie i działalność chałupnicza przeszły do historii. W chwili kupna zakłady składały się z trzech oddziałów: przędzalni, tkalni i blicharni. W latach 1870–1880 miały już dziesięć oddziałów produkcyjnych i pomocniczych: przędzalnię mechaniczną lnu, blicharnię, farbiarnię, apretownię wraz z maglowniami, pończoszarnię, przędzalnię wełny i bawełny, warsztaty mechaniczne, fabryczną gazownię i oddział budowany. Nowoczesne linie produkcyjne zachwyciły nawet szacha perskiego Naser-ad-Dina, który w 1889 roku odwiedził Żyrardów.

058
Wnętrze sklepu Zakładów Żyrardowskich w 1884 roku.  

W ciągu czterdziestu lat zatrudnienie wzrosło z 500 do 10 000 pracowników. Do pracy w zakładach zjeżdżali nie tylko Polacy, lecz także ludzie różnych narodowości, wyznań i kultur. Najliczniejszą grupę cudzoziemców stanowili Niemcy, Żydzi i Czesi. Oprócz nich przybywali Anglicy, Irlandczycy, Szkoci, Rosjanie, Szwajcarzy, Holendrzy i Włosi. Byli wśród nich specjaliści z dziedziny przędzalnictwa i tkactwa, a także przedstawiciele kadry kierowniczej. Ci ostatni najczęściej wywodzili się z Saksonii.

Aby pozyskać kapitały niezbędne do dalszego rozwoju, w 1885 roku Karol Dittrich junior założył Towarzystwo Akcyjne Zakładów Żyrardowskich. Kapitał zakładowy wynosił 9 milionów rubli, co stawiało je w rzędzie największych Towarzystw Akcyjnych w Królestwie Polskim.

057

Modernizacja zakładów przyniosła spodziewane efekty. Pod koniec XIX wieku żyrardowska fabryka była największym zakładem przemysłu lniarskiego w Europie. Jej wyroby były znane w całym Królestwie Polskim, Cesarstwie Rosyjskim, Europie Zachodniej, a także w Japonii, Chinach i Persji. Żyrardowskie obrusy i serwety nie miały sobie równych. Nad wzorami, odznaczającymi się bogactwem barw i wzorów, pracowali wykwalifikowani artyści. Wysoka jakość tkanin została potwierdzona dwudziestoma czterema medalami przyznanymi na wystawach w Europie i Filadelfii. Największym osiągnięciem był dyplom i medal „Grand Prix” na światowej wystawie w Paryżu w 1900 roku.

 030
Na paryską wystawę właściciele Zakładów Żyrardowskich zamówili obraz –
panoramę miasta w lotu ptaka.
Bez trudu można odnaleźć na nim budynki, które dziś możemy oglądać.

Na przełomie XIX i XX wieku właściciele fabryki zbudowali w Żyrardowie osiedle dla robotników, urzędników i kadry kierowniczej. Przetrwało do dziś w niemal niezmienionym kształcie i jest przykładem wzorcowego, niemal samowystarczalnego miasta przemysłowego. Zachwyca skrupulatnie zaprojektowanym układem urbanistyczno-architektonicznym, zrealizowanym z niebywałym jak na tamte czasy rozmachem.

Osiedle mieszkaniowe dla pracowników fabryki tworzą domy z czerwonej cegły. Pierwsze powstały w 1867 roku. Były w nich mieszkania i warsztaty tkackie. Kolejne domy wzniesiono w latach 70. i 80. XIX wieku. Dla robotników przeznaczone były jednopiętrowe domy budowane w równych szeregach. Każda rodzina otrzymywała mieszkanko o wielkości mniej więcej 24 metrów kwadratowych, za które płaciła czynsz potrącany z pensji.

036

137

035

041

W bardziej okazałych dwupiętrowych domach, ze skromnie dekorowanymi elewacjami, mieszkali rzemieślnicy i kadra średniego szczebla. Ich mieszkania były większe – trzypokojowe.

142

143

Obok domów stawiano drewutnie, czyli drewniane, zwykle piętrowe budynki gospodarcze z biegnącymi na zewnątrz schodami i galeryjką. Służyły do przechowywania węgla na opał. Ciekawostką jest, że rodziny mieszkające na parterze swoją komórkę miały na górze drewutni, na rodziny z pierwszego piętra – na dole. Domy otoczone były ogródkami, w których oprócz kwiatów kwitło życie towarzyskie. Każda rodzina otrzymywała też poletko, aby mogła samodzielnie uprawiać warzywa. Na polecenie właścicieli Żyrardowa wokół domów panował ład i porządek.

047

018

109

048

W jednym z takich robotniczych domów mieści się oddział Muzeum Mazowsza Zachodniego, czyli Gabinet Pisarza Pawła Hulki-Laskowskiego. Pisarz mieszkał w nim wraz z rodziną w latach 1914–1945.

107

Jego nazwisko być może znane jest miłośnikom dobrego wojaka Szwejka. On to bowiem przełożył na język polski przygody najsłynniejszego żołnierza armii austro-węgierskiej. Paweł Hulka-Laskowski urodził się w Żyrardowie w 1881 roku. Był potomkiem czeskich wygnańców, którzy na początku XVIII wieku opuścili ojczyznę. Jego rodzice pracowali w weberni, jak w gwarze robotniczej nazywano oddział tkalni. On sam po ukończeniu szkoły fabrycznej podjął pracę w kantorze tkalni.

021

023

027

W domu uczył się języków obcych i studiował literaturę. Obciążony nadmiarem obowiązków, podupadł na zdrowiu. Jego zdolności i pracowitość docenił Karol Dittrich junior. Wysłał młodego Hulkę najpierw do sanatorium Frankenstein, a potem na uniwersytet do Heidelbergu. W wieku dojrzałym Hulka został społecznikiem, tłumaczem (przyjął pseudonim Laskowski) i publicystą, drukującym na łamach „Myśli Niepodległej”, „Bluszcza”, „Sfinksa”, Jednoty”, „Głosu Ewangelicznego” i „Nowych Dróg”, a także wydawanej własnym sumptem pierwszej gazety w mieście „Echo Żyrardowskie”. Dokumentował w niej życie Żyrardowa i jego mieszkańców. Swemu miastu poświęcił też autobiograficzną książkę Mój Żyrardów. Z dziejów polskiego miasta i z życia pisarza.

025

022

Nikt tak dobrze nie zna własnego miasta jak jego mieszkańcy, a jeśli w dodatku jeden z nich jest obdarzony talentem literackim, należy to wykorzystać. Dlatego Pawłowi Hulce-Laskowskiemu często będę oddawać głos. Dzięki jego zapiskom poznamy prawdziwy Żyrardów przełomu wieków – przede wszystkim ludzi, którzy wtedy w nim mieszkali. Cytaty z książki Mój Żyrardów zaznaczę kursywą i nieco uwspółcześnię pisownię.

024

Sercem każdego miasta jest rynek. Żyrardowski rynek to plac wytyczony w centrum osady fabrycznej. Początkowo pełnił funkcję placu targowego.

Przed frontem „starej tkalni”, czyli jak się zwykle mówiło „starej weberni”, nad którą wznosiła się paropiętrowa przędzalnia, był rynek; wtedy nazywał się po prostu „placem”. Chodziło się więc nie na targ, ale na plac. Były to czasy legendarnej taniości […], ale dobry ton nakazywał targować się wytrwale, i „na placu” panował w soboty i w przedpołudnia niedzielne gwar i rejwach nieopisany.

U płotu stały kolorowe obrazy święte, zwożone do Żyrardowa przez różnych „obrazników”, dziady zjeżdżały na soboty całymi furami i prezentowały litości bliźnich, którzy właśnie otrzymali wypłatę, pokracznie powyginane ręce i nogi kalek, podobno specjalnie hodowanych dla celów dziadowskiego przemysłu. […] Prócz dziadów, „na placu” w sobotę i w niedzielne przedpołudnia było atrakcji co niemiara. Stragany z paciorkami, guzikami, piszczałkami, zabawkami dla dzieci, lalkami, bratkami, a przede wszystkim medalikami ciągnęły się wszerz całego „placu”, aż do budki strażnickiej, gdzie dniem i nocą strażnicy rosyjscy grali w warcaby.

049

Plac był też miejscem licznych manifestacji i wieców robotniczych, między innymi strajku szpularek w 1883 roku, pierwszego na terenie Królestwa Polskiego strajku powszechnego. Od roku 1924, po wyznaczeniu innego miejsca na cele handlowe, plac zaczął pełnić funkcje reprezentacyjne. Nosił imię wojewody warszawskiego Władysława Sołtana. Po drugiej wojnie światowej zmieniono nazwę na Plac Wolności, a od 1998 roku jego patronem jest Jan Paweł II.

106

050

Nad placem – a także nad całym miastem – górują siedemdziesięciometrowe wieże neogotyckiego kościoła pw. Matki Bożej Pocieszenia, wzniesionego według projektu Józefa Piusa Dziekońskiego. Kościół jest ośmiokrotnie pomniejszoną kopią bazyliki w Kolonii.

039

014

Stanął w latach 1900–1903 z inicjatywy i przy finansowej pomocy rodziny Sobańskich oraz Karola Dittricha juniora i jego matki. W budowie świątyni pomagali robotnicy pracujący w fabryce. Zbierali drobne datki, przygotowywali wodę i jedzenie dla budowniczych. By dostarczyć cegły z cegielni w Radziejowicach – ponad trzy miliony w kilkudziesięciu kształtach – utworzyli jedenastokilometrowy ludzki łańcuch i podawali je sobie z rąk do rąk, oczywiście w czasie wolnym od pracy. Dzięki ich poświęceniu w ciągu trzech lat stanęła świątynia uchodząca dziś za najbardziej okazały obiekt sakralny na Mazowszu.

122

Największą ozdobą kościoła są witraże. Te w oknach naw bocznych przedstawiają kwiaty polskie: malwy, lilie, maki, słoneczniki, chabry i chryzantemy. Wszystkie powstały w pracowni Franciszka Białkowskiego, według projektu Jana Gumowskiego, chociaż niektóre źródła przypisują ich autorstwo Józefowi Mehofferowi. W ołtarzu głównym przechowywane są relikwie męczenników – świętej Wiktorii i świętego Romana.

128

129

Obok kościoła stoi plebania z 1903 roku.

013

Kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia nie jest pierwszą katolicką świątynią żyrardowskiej osady fabrycznej. Wcześniej, bo w 1891 roku, z fundacji Karola Dittricha juniora wzniesiono kościół pw. świętego Karola Boromeusza. Był dowodem uznania dla polskich robotników – w większości katolików – za wkład w rozwój fabryki. W świątyni, w ołtarzu głównym, jest obraz patrona namalowany przez Augusta Frinda, a nad wejściem – zabytkowe organy wykonane w 1911 roku w pracowni braci Rieger, nadwornych dostawców cesarza Franciszka Józefa I.

111

043

044

Właściciele żyrardowskiej fabryki zadbali o każdą dziedzinę życia swych pracowników. Wokół placu stoją budynki użyteczności publicznej.

W roku 1875 z myślą o najmłodszych mieszkańcach Żyrardowa Karol August Dittrich zbudował przedszkole, zwane wówczas ochronką. Wcześniej, zwłaszcza w początkach istnienia zakładów lniarskich, dzieci pracowały razem z dorosłymi.

Pięć lat dziecko kończyło, a już je ojcowie do fabryki zabierali. Zima, nie zima. O piątej rano już przy robocie. Spać się chciało dzieciakowi, ale gdzie tam! Nieprzytomnego wlekli do fabryki, i dalej, noś szpulki, podawaj co tam trzeba. Zimą śniegi po pas, dzieciaki płaczą, a tu nic, tylko dymaj bratku ze starymi! Nosili nas na rękach, bośmy oczu otworzyć nie mogli i przez śniegi po ciemku nie bylibyśmy się przekopali. Uciec do domu nie sposób, bo i drogi z tych sal się nie znało, a jeśli się dzieciak zabłąkał na inną salę, to dostał lanie od ojca. Jeszcze wielkie szczęście, gdy się znalazło jaki kącik z trochą przędzy i można było pospać chociaż chwilę. Wiele to się namarnowało tych biednych dzieci! Chore, niechore, wszystko jedno, noś szpulki i po krzyku.

Jednym z takich dzieci był ojciec Pawła Hulki-Laskowskiego, który rozpoczął pracę jako kilkulatek, a w dorosłym wieku w nagrodę za długi staż pracy dostał mieszkanie w domu robotniczym.

042

Mały Paweł trafił do ochronki zbudowanej przez Dittricha. Była jedną z pierwszych tego typu placówek w Królestwie Polskim. Zapewniała opiekę aż 1000 dzieciom. Początkowo rodziny robotnicze mogły wysyłać do ochronki wszystkie swoje dzieci powyżej drugiego roku życia. Wraz z rozwojem fabryki i zwiększaniem się liczby robotników, a co za tym idzie ich potomstwa, wprowadzono limity. Każda rodzina mogła posłać tylko jednego malucha. W ochronce były klasy polskie i niemieckie. Do polskich chodziły dzieci z rodzin katolickich, a do niemieckich z ewangelickich. Paweł Hulka, mimo że był protestantem, trafił do polskiej klasy.

033

Ojciec zaprowadził mnie do ochronki fabrycznej i zostałem przyjęty do klasy panny Marii Słoneckiej. Kupiono mi książeczkę z obrazkami, tabliczkę i „szyferek” do pisania. W ochronie było bardzo dobrze, osobliwie podczas długich pauz na ładnym dziedzińcu. Bawiliśmy się w piasku, właziliśmy na „kołki”, których było dość dużo, albo też pan Kolenda, woźny pani przełożonej, urządzał wyścigi i chwalił tych spośród nas, którzy biegali najszybciej. Zimą i podczas niepogody spędzaliśmy godziny pauz w dużych salach, gdzie można było z klocków budować domki i pałace, i gdzie panna Maria urządzała nam różne zabawy.

031

Panna Maria, wraz z trzydziestoma pięcioma innymi opiekunkami, mieszkała w budynku „babińca”, który w latach 80. XIX wieku stanął obok ochronki.

148

Po ukończeniu ochronki każde dziecko dostawało „karteczkę” do szkoły, na której oprócz imienia, nazwiska i wieku widniały informacje o sprawowaniu, pilności i zdolnościach przyszłego ucznia.

...a szkoła to nie przelewki. W ochronie tylko zabawa i tyle, żeby dzieci miały gdzie siedzieć, gdy ojcowie pracowali w fabryce. Natomiast szkoła, – to już nie zabaweczki! Nie na tabliczce się tam pisze, ale piórem na papierze. Trzeba uważać, bo tego, co źle napiszesz, już nie zliżesz, jak z tabliczki. A wydrzesz kartę, to cię nauczyciel nauczy moresu. Czytać trzeba ładnie i gładko, po rusku, a do rachunków każdy musi się przykładać zdrowo. Wiadomo było, jakie brali „łapy” chłopcy, co już mieli niedługo w fabryce pracować...

051

Pierwszą szkołę w Żyrardowie, zwaną „starą szkołą”, wzniesiono w 1882 roku. Zbudowano ją na planie krzyża w stylu neogotyckim. Kilka lat później wybudowano „nową szkołę”. Początkowo była jednopiętrowa, ale z czasem podwyższono ją o dwie kondygnacje. Szkoła wyposażona była w ogrzewanie piecowe i gazowe oświetlenie. Obie szkoły przeznaczone były dla dzieci robotników polskich i miały wykształcić przyszłych tkaczy lub – w przypadku tych zdolniejszych – pracowników kantoru. Właściciele fabryki czuwali nad nauką dzieci, mieli wgląd w programy nauczania i często wizytowali obie placówki. W „starej szkole” – do której trafił mały Paweł Hulka – podobnie jak w ochronce, istniał podział na klasy katolickie i ewangelickie. Językiem wykładowym był rosyjski.

012

Dzieci urzędników i dyrektorów zakładów lniarskich narodowości niemieckiej, austriackiej, czeskiej, szkockiej i irlandzkiej chodziły do Kantoratschule, zbudowanej w latach 1896–1899. Ci mieli zapewnione miejsca w fabrycznej administracji.

130

Właściciele fabryki dbali też o zdrowie swoich pracowników. Nieco dalej od placu – za to bliżej domów robotniczych – stoi szpital fabryczny, wzniesiony w latach 90. XIX wieku. Był wzorowany na jednym z najnowocześniejszych w tym czasie szpitali „Carla” w Dreźnie. Składają się na niego otoczone zielenią pawilony wyposażone w kanalizację, centralne ogrzewanie i instalację elektryczną. W szpitalu pracował wykwalifikowany personel. Wśród lekarzy było wielu obcokrajowców. Z zagranicy sprowadzano też nowoczesny sprzęt medyczny i wyposażenie.

017

108

W sąsiedztwie szpitala zbudowano trzypiętrowy przytułek dla starców i robotników niezdolnych do pracy w fabryce.

Na placu, niedaleko budynków szkolnych, stoi Dom Ludowy im. Karola Dittricha wybudowany w 1913 roku z funduszy Karola Dittricha juniora. Różni się od pozostałych budowli osady fabrycznej, bo nie jest z czerwonej cegły, a jego nietypowa bryła stanowi ciekawy przykład architektury modernistycznej. Obiekt miał zaspokajać potrzeby kulturalne ludu pracującego i wkrótce po otwarciu przylgnęła do niego nazwa „Ludowiec”. Była w nim sala widowiskowa na 600 miejsc, działały teatr amatorski i towarzystwa śpiewacze „Echo” i „Lira”.

053

131

Tuż obok „Ludowca” stoi czerwony gmach magistratu, wybudowany około 1910 roku z przeznaczeniem na siedzibę władz miasta. Na parterze mieściły się poczta i sklep firmowy, w którym można było nabyć tkaniny z żyrardowskiej fabryki. Na pierwszym piętrze były gabinety urzędników, a na ostatnim – mieszkania służbowe.

112

Magistrat stoi przy ulicy 1 Maja, która oddziela dzielnicę robotniczą od przemysłowej i willowej. Po jej drugiej stronie widać Centralę Zakładów Lniarskich, czyli kompleks pofabrycznych budynków z przełomu XIX i XX wieku, przede wszystkim starą i nową przędzalnię.

 121

Stara przędzalnia lnu to najstarszy budynek żyrardowskich zakładów. Jego budowę rozpoczęto w 1829 roku według projektu Jana Jakuba Gaya. Z biegiem lat był wielokrotnie rozbudowywany i modernizowany, żeby sprostać potrzebom rozwijających się zakładów. Najbardziej charakterystycznym elementem starej przędzalni jest wieża z czerwonej cegły górująca nad halą fabryczną. Kiedyś biegła tędy bocznica kolejowa, którą transportowano surowiec do hal, a wywożono gotowe wyroby lniane.

127

124

054

W latach 1910–1914 obok starej przędzalni wzniesiono nową przędzalnię. Obie łączy kryty pomost. Nowa przędzalnia była najnowocześniejszym i największym zakładem żyrardowskiej fabryki. Budynek, jako jeden z pierwszych na ziemiach polskich, postawiony był z żelbetonu, aby mógł wytrzymać obciążenie kilku tysięcy wrzecion.

120

104

Na tyłach Centrali Zakładów Lniarskich stoi dość zaniedbany budynek pończoszarni. Wzniesiono go w 1870 roku jako jeden z oddziałów fabryki (Zakłady Żyrardowskie produkowały nie tylko tkaniny lniane, ale też bawełniane, pluszowe, wyroby trykotażowe i pończosznicze). Na początku XX wieku „pończoszarnia” była jedną z największych tego typu fabryk w Cesarstwie Rosyjskim. Zatrudnienie znalazło w niej około 1600 pracowników.

 067 

Do pończoszarni przylega budynek pralni i łaźni. Zbudowano go w latach 80. XIX wieku dla pracowników fabryki. Oprócz publicznej pralni i kąpieliska wyodrębnione zostało pomieszczenie na kąpiele parowe. Obiekt funkcjonował do lat 80. XX wieku.

020

Niedaleko „pończoszarni” stoi też budynek wniesiony w 1908 roku na potrzeby administracji fabryki żyrardowskiej. W latach międzywojennych mieściła się w nim szkoła rzemieślniczo-tkacka.

123

Naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy Limanowskiego, jest kantor, budynek owiany złą sławą. Zbudowano go w 1885 roku z przeznaczeniem na siedzibę dyrekcji i biura Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich. W kantorze podejmowano najważniejsze decyzje dotyczące funkcjonowania fabryki, przydzielano robotnikom miejsca pracy, ale też wręczano wymówienia.

Słowo kantor było straszne. Tam wołali ludzi w sprawach, od których się w domu płakało. Tam dawali „fajerant”, czyli wydalali z fabryki, tam omawiali rzeczy, które były koniecznie potrzebne, tam wypłacali pieniądze na pogrzeb umarłych.

 009

To właśnie w kantorze w 1883 roku rozpoczął się słynny strajk szpularek. Kobiety przyszły prosić o przywrócenie dawnych pensji zmniejszonych z powodu kryzysu, ale jeden z dyrektorów odprawił je z kwitkiem. W późniejszych latach robotnicy często manifestowi przed kantorem swoje niezadowolenie. Kroniki żandarmerii carskiej zanotowały, że w listopadzie 1905 roku zbuntowane tłumy wyłamały drzwi i wdarły się do biur zarządu. Z drugiej strony praca w kantorze była marzeniem wielu ambitnych mieszkańców miasta. Kojarzyła się z wysokim wynagrodzeniem, a co za tym idzie z prestiżem.

…za dużym kantorem istniał skwer z pięknymi trawnikami, cienistymi drzewami i licznymi ławkami. Dobrze tam było pobiegać i pogapić się na rzeczy niewidziane i niesłychane. Z lewej strony ciągnął się rząd pałacyków, w których mieszkali urzędnicy i dyrektorowie, z prawej strony skweru jaśniał na tle zieleni wielkiego parku pałacyk samego Dittricha, czyli właściciela Żyrardowa.

Rząd pałacyków, o których wspomina Paweł Hulka-Laskowski, to sześć dwupiętrowych willi wybudowanych w latach 80. XIX wieku w stylu renesansu francuskiego. Były przeznaczone dla wyższego personelu fabryki. Każda z rodzin urzędniczych zamieszkiwała jedno piętro, składające się z kilkunastu obszernych pomieszczeń. Rodziny dyrektorskie zajmowały całą willę. Od wschodniej strony domy otoczone były ogrodami.

101

Wśród willi wyróżnia się rezydencja Wilhelma Haupta, dyrektora „pończoszarni”, a potem całej żyrardowskiej fabryki, zbudowana około 1890 roku w stylu szwajcarskim.

003

Najokazalszym budynkiem dzielnicy willowej jest pałacyk Karola Dittricha juniora, dziś siedziba Muzeum Mazowsza Zachodniego. Został wzniesiony w latach 1885–1890 w stylu neorenesansowym. Wyposażono go we wszelkie udogodnienia: ogrzewanie, kanalizację i bieżącą wodę. Pałacyk pełnił funkcje reprezentacyjne. Karol Dittrich, prezesa Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich, przyjmował w nim najważniejszych gości i podejmował decyzje dotyczące fabryki. 

061

005

060
W budynku zachowały się elementy dawnego wystroju, w tym dekoracyjne drewniane stropy.

Rezydencję Dittricha otacza sześciohektarowy park krajobrazowy, w którym rośnie aż jedenaście pomników przyrody. Zaprojektował go przybyły z Saksonii Karol Sparmann, pracownik warszawskiego Ogrodu Botanicznego. Przez park przebiegają dwa strumienie: rzeka Pisia Gągolina oraz kanał przemysłowy fabryki lniarskiej.

W parku stoi rzeźba przedstawiająca myśliwego z sarną przerzuconą przez ramię. Upamiętnia dość makabryczne wydarzenie. Dittrich hodował w parku kilka saren. Pewnej nocy bezrobotny mieszkaniec Żyrardowa zabił jedną z nich – chciał nakarmić głodującą rodzinę. Niestety, schwytali go strażnicy i pałkami zatłukli na śmierć. Aby odstraszyć podobnych śmiałków, ustawiono rzeźbę myśliwego. Niektórzy twierdzą też, że pod nią znajduje się schowek pełen skarbów należących do Dittrichów. Żeby się do niego dobrać, trzeba w odpowiedni sposób ustawić rzeźbę. Jeszcze nikomu się to nie udało.

062

Karol Dittrich, który do roku 1893 był wyłącznym właścicielem fabryki, przebywał przeważnie za granicą i do Żyrardowa przejeżdżał tylko od czasu do czasu. Ponieważ pałacyk Dittricha otaczał rozległy i piękny park, w czasie jego nieobecności urzędnikom wolno było korzystać z niego. W lecie spacerowali po jego malowniczych alejkach wszyscy, którzy mieli prawo wstępu, zimą na stawach jego używano ślizgawki.

063

Pewnego popołudnia, kiedy się powoli nabiegałem po zieleńcu za „dużym kantorem”, oddaliłem się od rówieśników i przez żelazne kraty otaczające park pałacyku, ujrzałem na białej wygodnej ławce panią czytającą książkę. Paniami nazywaliśmy w Żyrardowie osoby niepracujące w fabryce i pięknie zawsze ubrane. […] Kobiety i panny pracujące w fabryce miały także ładne sukienki odświętne, jedwabne bluzki, lakierkowe pantofelki, kapelusze z piórami i parasolki. Ale gdy się ubrały w te ładne stroje, widać było, jak bardzo boją się pognieść sukienkę, powalać pantofelek. Parasolki swoje dźwigały jakoś niezdarnie, nie po pańsku, a dla kapeluszy trzymały kark prosto, jakby na głowie nosiły szklaną wazę […].

Natomiast panie…! Chodziły w tych szeleszczących jedwabiach czy atłasach, jakby wcale nie wiedziały, że ich suknie są kosztowne. Nie oglądały się za nikim, a parasolkę trzymały w dłoni tak ślicznie, że ta parasolka zdawała się płynąć nad piórami kapelusza i nad bogatymi „kokami” włosów. Gdy taka pani przeszła blisko, to pozastawiała za sobą smugę zapachu, który rozweselał serce w jednej chwili i zasępiał je w następnej jakimś żalem. Jeśli pachnąca pani przeszła przypadkowo obok kilku robotników, to jeden z nich obowiązkowo skrzywił się i wycedził: „A to się lafirynda upachniła! Aż w nosie kręci!”. Ale te słowa nie były szczere, lecz wyrażały jedynie bezsilną zawiść”.

070

Ciekawą budowlą jest też pałacyk tyrolski, najstarszy reprezentacyjny budynek w Żyrardowie, wzniesiony w latach 1867–1871 przez Karola Augusta Dittricha dla swojego zięcia, Ludwika Marcellina, jednego z dyrektorów fabryki. Zięć pochodził z Austrii, a pałacyk miał przypominać mu rodzinne strony.

117

Urządzony był z przepychem. Zdobiły do drewniane, rzeźbione boazerie, żakardowe tkaniny pokrywające ściany, marmurowe kominki, kryształowe żyrandole, wykwintne meble, olbrzymie lustra i miękkie dywany. Do pałacyku dobudowana była drewniana weranda z tarasem na dachu oraz parterowa przybudówka, w której umieszczono kuchnię. Na tyłach posiadłości znajdował się ogród pełen drzew i krzewów.

016

Bogactwo nie przyniosło szczęścia jego właścicielom. W pożarze zginęła córeczka Marcellinów, a oni – nie mogąc pogodzić się ze stratą dziecka – opuścili Żyrardów. Kolejni mieszkańcy pałacyku też nie zagrzali w nim długo miejsca. Działy się tam bowiem rzeczy straszne. Nawiedzała go zjawa – kobieta w białej sukni z czerwoną różą we włosach. O północy krążyła po pokojach, zapalała światło i wyczyniała przeróżne brewerie. Niektórzy twierdzili, że to duch Anny, córki Karola Augusta Dittricha, która szuka swojej tragicznie zmarłej córki. Do pałacyku na długo przylgnęła nazwa „straszny dwór”. Latami stał pusty, a o zmierzchu omijano go z daleka.

Robotnicy mieli „Ludowca”, a wyższa kadra Resursę, czyli zbudowany w latach 70. XIX stulecia – na wzór angielskich klubów – dom spotkań towarzyskich. Od 1888 roku Resursa była siedzibą Zrzeszenia Urzędników Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich. W czasach świetności miasta tętniła życiem. W jej urządzonych z przepychem wnętrzach odbywały się zgromadzenia, odczyty, koncerty, przedstawienia teatralne, bale i zabawy okolicznościowe. W czytelni goście mogli skorzystać z fachowego księgozbioru, w kameralnych salach pograć w bilard lub karty, a w zacisznych gabinetach porozmawiać o interesach. Urzędnicy pozostający w stanie wolnym stołowali się w Resursie, a nawet mieszkali w przystosowanych do wynajmu, w pełni umeblowanych pokojach.

115
Pomnik Filipa de Girarda przed Resursą. 

116

 114

028
Znajdującą się na parterze Resursy salę teatralną, zwaną też balową,
zdobią barwne malowidła ścienne.

Na tyłach Resursy zbudowano kręgielnię, w której miał siedzibę ekskluzywny Klub Kręglarski „Kamm”.

Właściciele Żyrardowa byli ewangelikami, w osadzie nie mogło więc zabraknąć świątyni ewangelicko-augsburskiej. Był nią kościół w stylu neogotyckim, stojący na tyłach parku Dittricha. Zbudowano go w 1898 roku według projektu Lessnera. Po drugiej wojnie światowej liczba ewangelików w mieście zmalała, dlatego w latach 70. XX wieku mieszkańcy miasta odkupili świątynię i przekazali ją parafii rzymskokatolickiej pw. Wniebowstąpienie Pańskiego.

064

066

Parafia ewangelicko-augsburska korzysta z sali konfirmacyjnej z 1900 roku, stojącej tuż obok kościoła.

065

Z dzielnicą willową sąsiadują budynki straży pożarnej. Fabryczną Ochotniczą Straż Ogniową założył w 1884 roku Karol Dittrich junior. Kilka lat później na jej potrzeby wzniesiono budynki wozowni i stajni. Były wyposażone w najnowocześniejszy w owych czasach sprzęt do gaszenia pożarów. Żyrardowska straż ogniowa służyła nie tylko mieszkańcom osady, ale i okolic.

071

072

Na krańcu zabytkowego centrum miasta stoją dziewiętnastowieczne budynki bielnika. Suszono w nich przędzę, a potem bielono – na słońcu – tkaniny. Budynki przeglądają się w stawie, którego woda była niezbędna do obróbki płótna. Na terenie bielnika, w zabytkowych obiektach poprzemysłowych, wciąż działają nieduże przedsiębiorstwa produkujące tkaniny z lnu. Ich wyroby można kupić w fabrycznych sklepach.

007

Na bielniku działa też Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda. Powstało w październiku 2014 roku w jednym z pofabrycznych budynków. Mieścił się w nim oddział drukarni żyrardowskich zakładów. Ekspozycję tworzy kilkadziesiąt zabytkowych maszyn stanowiących kompletny ciąg technologiczny, prezentujący najważniejsze elementy procesu obróbki włókna i produkcji wyrobów lnianych. Większość urządzeń pochodzi z lat 70. i 80. XX wieku, ale są też maszyny unikatowe, pracujące w żyrardowskiej fabryce w XIX stuleciu.

077

078

Rozwojowi zakładów i osady fabrycznej sprzyjała budowa kolei warszawsko-wiedeńskiej, której pierwsza linia została uruchomiona w 1845 roku. Przecinała ziemie żyrardowskie i zapewniała łączność z Łodzią i Warszawą. Na początku lat 20. XX stulecia wybudowano dworzec kolejowy w stylu dworku polskiego. Stanął w miejscu dawnego, zniszczonego w czasie pierwszej wojny światowej. Autorem projektu był architekt Romuald Miller.

138

Paweł Hulka-Laskowski w książce Mój Żyrardów entuzjastycznie odniósł się do działalności właścicieli Żyrardowa na rzecz społeczności robotniczej. Nie mógł zresztą inaczej, skoro Karolowi Dittrichowi juniorowi zawdzięczał zdrowie i wykształcenie.

...zarząd dbał o wszechstronne zaspokajanie potrzeb swoich robotników i w ogóle ustosunkowywał się do nich jak najżyczliwiej. Kosztem fabryki prowadzone były liczne szkoły i wielka wzorowa ochrona. Tysiące dzieci robotniczych i urzędniczych otrzymywało w tych instytucjach podstawy wychowania i wykształcenia. Właściciel Zakładów Żyrardowskich, Karol Dittrich, miał na widoku stworzenie w Żyrardowie nawet szkolnictwa zawodowego, które dostarczałoby fabryce wykwalifikowanych fachowców. Szpital wzorowy, przytułek dla starych robotników, czytelnia i biblioteka, w której nie brakło nawet wielkich encyklopedii, Dom Ludowy dla stowarzyszeń robotniczych – wszystko to były instytucje utrzymywane kosztem fabryki na wysokim poziomie, ale robotnicy widzieli w nich swoją własność, której im nikt nie kwestionował.

134

Praca w fabryce

Podobnie jak Paweł Hulka-Laskowski, wielu mieszkańców Żyrardowa postrzegało właścicieli fabryki jako wymagających, ale dobrych pracodawców, z szacunkiem odnoszących się do robotników i śpieszących im z pomocą. Jednak każdy kij ma dwa końce. Opiekuńczy model zarządzania sprzyjał kontroli i uzależniał robotników od właścicieli zakładów, a ponadto... skąd właściciele mieli pieniądze na swoją działalność na rzecz robotników? Z pracy tychże robotników.

Z różnych stron schodzili się ludzie na robotę do fabryki żyrardowskiej, która ongi pracowała dniem i nocą na dwie zmiany, rozbudowywała się szybko i nie mogła wydołać zamówieniom, nadchodzącym ze wszystkich stron. Gdyby fabrykanci byli mogli, to byliby kazali pracować nawet w niedzielę i święta. Było to niemożliwe, bo dawni robotnicy niedziele i święta tak dalece uważali za swój przywilej, że nawet wysokimi płacami nie dawali się skusić, aby przy pilnych robotach pracować czasem w święto.

125

Najgorzej bywało w poniedziałki. Wówczas to stary Dittrich z Hiellem chodzili [...] po domach i kijami napędzali ludzi do roboty. Trzeba było dzieciaka postawić przed domem, żeby pilnował, czy stary nie idzie. Uciekało się na strych, Dittrich przychodził, krzyczał, szturchał kijem pod łóżkiem, kręcił nosem, że wódkę czuć i szedł gdzie indziej, a myśmy sobie dalej poprawiali niedzielę. To się nazywało wtedy „Blaumontag”, niebieski poniedziałek, chociaż nie wiadomo, dlaczego nie nazwali go na przykład zielonym.

Paweł Hulka-Laskowski nie kryje swojego zachwytu fabryką, ale pokazuje też jej ciemną stronę: Fabryka była cudowna. Zarabiałem w niej nie tylko na chleb powszedni, ale syciłem głód ciekawości, podniecany na każdym kroku. Maszyna w przyjaźni z człowiekiem była mądrym żelaznym siłaczem, życzliwym i posłusznym, ale gdy ją pozostawiano samej sobie, stawała się potworem niszczycielskim i straszliwym.

Monumentalne budynki starej i nowej przędzalni, pończoszarni i bielnika są dziś industrialną ciekawostką, ale na przełomie XIX i XX stanowiły miejsca pracy, z których wiało grozą (dopełnieniem cytatów z Mojego Żyrardowa będą zdjęcia z Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda).

Maszyny cewiarskie, motające nici na nieliczone cewki i szpule, pracowały dyskretnie, szeptliwie, a na sali cewiarek panowała atmosfera zadumy, przerywana tylko na chwilę, gdy otwierały się drzwi do sali tkackiej i przez nie wdzierał się ogłuszający ryk i trzask tysiąca krosien.

086

093

W przędzalni lnu panował ruch po prostu wściekły: trzaskało żelazo zderzające się z żelazem, stalowe grzebienie przejeżdżały po warkoczach jasnego lnu, ręce robotników chwytały len wyczesany i rzucały niecierpliwej maszynie kołtuny skudłane jeszcze i szare.

099

100

W gręplarni, na parterze wielkiej budowli, która nazywała się „dużą fabryką”, panował zawsze szary półmrok, bo powietrze nasycone było drobniutkim pyłem czyszczonego lnu. Robotnicy uwijali się tu żywo i w milczeniu, a usta mieli prawie zawsze poowiązywane pasmami jasnego niedoprządu. Długie bębny najeżone kolcami, obracały się blisko siebie, rozczesując i rozdzielając len, bez wielkiego pośpiechu, ale tak jakoś nieubłaganie i nieustępliwie, że od tych maszyn powiewało strachem.

088

...ziemia trzęsła się i dudniła głucho pod ciężarem ogromnej maszyny parowej. Robotnicy opowiadali sobie, że to jest największa maszyna w Polsce, czy nawet na całym świecie, w czym było dużo ambitnej przesady, ale maszyna przędzalni była istotnie ogromna, bo miała ze trzy piętra wysokości. Stawałem przed nią i przez wielkie okna śledziłem ruchy jej potwornych ramion... Za oknem widać było stalowe galeryjki z wypolerowanymi poręczami, prowadzące wysoko aż ku szczytowi maszyny. Po tych galeryjkach chodził stary maszynista z oliwiarką w ręku prawym i ze ścierką w lewym. Gdzie było brudno, wycierał, gdzie zachodziła potrzeba, naoliwiał. Wyglądało to tak, jakby ten stary siwy człowiek posiadł tajemnicę ujarzmiania potwora...

090

Gdy się szło jeszcze kilka kroków dalej można było patrzeć na wysokie kopce węgla przed kotłownią. Zajeżdżały na dziedziniec fabryczny wagony kolejowe, robotnicy zrzucali węgiel tworzący pagórki wysokie jak domy, a inni robotnicy wozili ten węgiel na żwawych skrzypiących taczkach do kotłowni. Z za szerokich drzwi kotłowni waliło czerwonym żarem jakby z samego piekła, a ludzie obnażeni do pasa nabierali węgla na szerokie łopaty i wrzucali je w głębie straszliwego paleniska.

091

Praca w żyrardowskiej fabryce dawała zarobek, ale zabierała zdrowie, a czasami i życie.

…pod koniec wypłaty rozeszła się wieść, że „jednego z gręplarni maszyna zgniotła”. Co za jeden? Zimek, syn tej Zimkowej, co włoszczyzną handluje. Przepisy fabryczne surowo zakazywały czyszczenia maszyn w ruchu, ale młodzi robotnicy, którym pilno było opuścić fabrykę po wypłacie, czyścili swoje maszyny jeszcze w ruchu będące. Zimek pochylił się tak nieszczęśliwie nad maszyną, że głowę jego schwytały długie dwa bębny najeżone kolcami i zgniotły ją jak orzech. Mózg opryskał maszynę i ściany. Zatrzymano maszynę, wydobyto trupa i odesłano do kostnicy.

092

Ciężkie warunki pracy oraz niskie wynagrodzenie wywoływały protesty. Największy – dwukrotnie już wspomniany strajk szpularek – wybuchł 23 kwietnia 1883 roku. Zainicjowało go 245 robotnic oddziału przędzalni, które nie przystąpiły do pracy. Mimo tłumienia buntu przez kozaków i carskich żołnierzy, do kobiet szybko dołączyli inni niezadowoleni pracownicy zakładów. W sumie, w trwającym sześć dni strajku, wzięło udział przeszło 8000 osób.

Już w najwcześniejszym dzieciństwie słyszałem opowiadania o pierwszym krwawym strajku, który wybuchł w maju roku 1881 czy 1882. Widywałem u nas kobietę, która miała tylko połowę lewej dłoni. Czemu miała tylko trzy palce? Bo jej ustrzelili. A kto jej ustrzelił? Wojsko. A dlaczego? Jak był pierwszy strajk. […]. Było kilku zabitych i wielu rannych. O tym opowiadano sobie przy lada sposobności. Jedni mówili, że wszystkiemu winni bezbożni socjaliści, drudzy – że to zawinił kapitan, których dowodził wojskiem.

068
Rzeźba Prządka stoi przed budynkiem dawnej przędzalni.
Jest wyrazem hołu złożonego strajkującym kobietom. 

Zniszczenia pierwszej wojny światowej 

Okres największego rozkwitu zakładów i osady fabrycznej przypadł na lata poprzedzające wybuch pierwszej wojny światowej. W Żyrardowie znalazło wywczas pracę prawie 10 000 robotników, a liczba mieszkańców osady wynosiła ponad 40 000. Rozwijały się handel i rzemiosło, w kraju i za granicą powstawała sieć sklepów sprzedających żyrardowskie wyroby. Wielka wojna zahamowała rozwój osady. Większość mężczyzn została wcielona do carskiej armii. W nocy z 16 na 17 lipca 1915 roku wycofujące się oddziały wojsk rosyjskich wysadziły budynki przemysłowe i zniszczyły maszyny. Straty wyceniono na 5 milionów rubli w złocie.

 103

W sobotę rano zapanowało w mieście wielkie podniecenie. Śmigały automobile z generałami i dygnitarzami rosyjskimi, tu i ówdzie przemykało się ulicami kilku kozaków, maruderzy wlekli się ku Czarnemu borkowi, a w fabryce krzątali się żołnierze i rozściełali słomę po salach, aby ją w odpowiedniej chwili można było bez wielkiego zachodu zapalić. Pod gmach nowej przędzalni podłożono masę dynamitu, podminowywano też kominy fabryczne. W składach pończoszarni i bielnika gospodarowali żołnierze i wyrzucali wyroby pończosznicze i tkackie; ludność mogła brać, ile chciała. Wszystko jedno i tak się spali. Jacyś oficerowie arjergardy szukali dyrekcji, chcąc się z nią porozumieć. Mówiono sobie na ucho, że za kilka tysięcy rubli można było ocalić fabrykę przed spaleniem. Ale dyrekcji już nie było. […] Rozległ się głuchy grzmot: pierwszy, najwyższy komin zachwiał się śmiesznie, podskoczył i runął, a nad nim zawisł czarny tuman kurzu. W ślad za pierwszą detonacją ozwały się inne. Padały kominy koło tkalni, koło przędzalni bawełny...

146

Mimo tak ogromnych zniszczeń w 1916 roku na mocy rozporządzenia austriackich władz okupacyjnych żyrardowska osada otrzymała prawa miejskie.

Największy przekręt Drugiej Rzeczypospolitej 

Po odzyskaniu niepodległości, w roku 1920, pakiet kontrolny akcji zakładów lniarskich został wykupiony przez francuskie konsorcjum Comptoir de l'Industrie Cotonnière. Ponieważ trwała wojna polsko-bolszewicka, Francuzi nie wykazywali większego zainteresowania fabryką i zarząd nad nią przejęło odrodzone państwo polskie, a właściwie reprezentujący je inżynier Władysław Srzednicki, człowiek – jak pisze Hulka-Laskowski – wielkiej energii i inicjatywy. To dzięki jego zaangażowaniu zakłady lniarskie podniosły się z ruin, a wraz z nimi odżyło całe miasto. Kto widział własnymi oczami pożar fabryk żyrardowskich fatalnej nocy lipcowej 1915 roku, temu wierzyć się nie chciało, że tak szybko można było odbudować tyle gmachów spalonych.

052

W ciągu niewielu lat swojej działalności żyrardowskiej inżynier Srzednicki był wszędzie: odbudowywał fabrykę, szukał kredytów, organizował sprzedaż towarów, troszczył się o rozwój szkolnictwa, inicjował szkolnictwo fachowe, mając na względzie przede wszystkim szkolenie młodych majstrów tkackich, nie zapomniał o pokoleniu najmłodszym, czyli dziatwie uczęszczającej do ochrony fabrycznej i razem z lekarzami fabrycznymi organizował kąpieliska i dożywianie dla dzieci zaniedbanych pod każdym względem podczas wojny.

147

Były to dla nas czasy straszliwej nędzy powojennej, ale zarazem czasy wielkich nadziei na przyszłość. […] Odnawiano szkoły, które podczas wojny bywały szpitalami wojskowymi i koszarami, organizowano zabawy publiczne i odczyty na ławki dla szkół, na nowo udostępniono ochronę dla najmłodszych, w Domu ludowym odbywały się odczyty i zabawy. Czytelnia robotnicza zaopatrywała się w nowe książki. Zarządca państwowy stworzył atmosferę […], w której wszyscy czuliśmy się członkami wielkiego społeczeństwa i robotnikami przy budowie własnego państwa.

110

W roku 1923 Żyrardów miał już 27 000 mieszkańców, a w fabryce pracowało 6 020 robotników. Było dobrze, miało być jeszcze lepiej... Ale nie było, bo 2 listopada 1923 roku zakłady lniarskie przejęli Francuzi. Kryje się za tym jedna z największych afer gospodarczych Drugiej Rzeczypospolitej. Ministrem przemysłu i handlu był wówczas Władysław Kucharski. To on negocjował z Francuzami i podpisał z nimi wyjątkowo niekorzystną dla Polski umowę. Konsorcjum Comptoir de l'Industrie Cotonnière miało spłacić w ratach nakłady poniesione przez państwo polskie na odbudowę fabryki, ale wobec spadku wartości polskiej marki przejęło kontrolę nad zakładami za kilka procent ich realnej wartości. Pojawiły się głosy, że Kucharski dostał łapówkę w wysokości miliona franków szwajcarskich. Były one uzasadnione, bo właściciel francuskiego konsorcjum, Marcel Boussac, nie cieszył się nieposzlakowaną opinią. Opozycja domagała się postawienia ministra przed Trybunałem Stanu, ale sejmowa większość wniosek odrzuciła, uzasadniając to tym, że „działał zgodnie z przepisami, chociaż okazały się one dla Polski niekorzystne”.

113

W Żyrardowie zaczęły się dziać rzeczy dziwne i zgoła niezrozumiałe. […] Rozbudowa fabryki została wstrzymana od razu i tak radykalnie, że nowy dom mieszkalny, który zaczęto budować pod zarządem państwowym, pozostał niedobudowany. Najaktualniejszym tematem nowego zarządu stała się reorganizacja pracy i racjonalizacja produkcji. Ale nikt nie rozumiał tego, co się działo pod hasłem reorganizacji.

141

Reorganizacja służyła jednemu – wyprowadzeniu z fabryki pieniędzy. Marcel Boussac traktował żyrardowską fabrykę jak konkurencję dla swoich zakładów bawełnianych. Zrezygnował z produkcji doskonałej jakości lnianych tkanin, z których przez dziesięciolecia słynął Żyrardów. Wiele nowoczesnych maszyn kazał zdemontować i wywieźć do Francji, a do Żyrardowa zaczął sprowadzać kiepskie, gotowe materiały. Tu metkowano je w magazynach fabrycznych i rzucano na rynek – z pominięciem cła – jako produkty krajowe. Przy okazji podnoszono ich ceny. Na drogie i słabe tkaniny nie było popytu, upadały więc firmowe sklepy, a to skutkowało ograniczeniem produkcji. W nowych warunkach pracy człowiek stawał się nieuniknionym dodatkiem do maszyny, czymś w rodzaju tolerowanego zła.

040

Sytuacja pogorszyła się w 1926 roku. Dyrektorem żyrardowskich zakładów został wówczas Alzatczyk Gaston Koehler-Badin, który miał obsesję na punkcie podnoszenia wydajności pracy. Polegało ono na zwalnianiu robotników i przerzucaniu ich pracy na pozostałych. Załoga licząca niegdyś prawie 7000 osób zmniejszyła się do 1 200. Kolejnym krokiem było „odmłodzenie załogi”. Starych robotników usuwano, a do pracy przyjmowano dzieci „do nauki zawodu”. Pracowały bez wynagrodzenia, za obietnicę zatrudnienia w przyszłości. Po jakimś czasie zwalniano je, a na ich miejsce przyjmowano kolejne. Koehler czerpał przyjemność z dręczenia ludzi. Miał zwyczaj przechadzać się po fabryce i zwalniać tych, którzy mu się nie spodobali, na przykład kobiety z grubymi nogami.

038

Kryzys w Żyrardowie się pogłębiał. Z biur fabrycznych wydalano urzędników Polaków, a na ich miejsce przyjmowano cudzoziemców. Pracy w fabryce było coraz mniej, najbliższa przyszłość miasta zapowiadała się ponuro. Magistrat żyrardowski szukał pieniędzy gdzie się dało, aby przyjść z pomocą biedniejącej ludności. Regulował ulice miasta, budował szosę, mającą połączyć Żyrardów z Warszawą, planował inne roboty publiczne, ale o kredyty było coraz trudniej i walka z biedą szła ciężko. Zadomowiła się w Żyrardowie nędza, przygnębienie w parze z rezygnacją zawisło nad miastem, bezrobotni nie mieli najmniejszej nadziei, że znajdą zajęcie w fabryce, a ci, co pracowali, drżeli na myśl, że mogą pracę stracić.

037   145

Metody działania francuskiego konsorcjum doprowadziły zakłady żyrardowskie na skraj bankructwa. Ciemiężeni robotnicy słali petycje do władz państwa, ale nie doczekali się pomocy.

Wtedy pojawił się wybawiciel. Nazywał się Julian Blachowski i był jedną z ofiar Koehlera. Przez niego stracił zarówno pracę, jak i mieszkanie przyznane mu jeszcze przed przybyciem do Żyrardowa wrednych Francuzów. Za krzywdy swoje i kolegów-robotników poprzysiągł zemstę. Była krwawa. 26 kwietnia 1932 roku Blachowski zastrzelił Koehlera.

076

Kiedy kilka miesięcy później ruszył jego proces, wielu domagało się uniewinnienia zabójcy. Sąd skazał go na karę pięciu lat pozbawienia wolności, uzasadniając niski wyrok działaniem Blachowskiego pod wpływem „silnego wzruszenia duchowego”. Pod wpływem petycji podpisanej przez ponad 7000 mieszkańców Żyrardowa karę zmniejszono do czterech lat więzienia. Blachowski nie odsiedział wyroku. W lutym 1934 roku ułaskawił go prezydent Ignacy Mościcki.

015

Po śmierć Koehlera i procesie Blachowskiego polski rząd przystąpił do działań zmierzających do odzyskania żyrardowskich zakładów. Początkowo Marcel Boussac wzbraniał się przed sprzedaniem udziałów, ale ustąpił, gdy wyszły na jaw jego machlojki finansowe. 29 listopada 1936 roku fabryka została ponownie przejęta przez państwo.

Dzieje najnowsze

Po wybuchu drugiej wojny światowej w zakładach pojawiła się administracja niemiecka. Przez wszystkie lata okupacji fabryka działała na potrzeby frontu. 16 stycznia 1945 roku do Żyrardowa wkroczyły oddziały Armii Czerwonej, rok później zakłady zostały upaństwowione. Aż do przemian ustrojowych zapoczątkowanych w 1989 roku Żyrardów był dużym ośrodkiem przemysłowym, a fabryka głównym pracodawcą.

Żyrardowa nie ominęły strajki robotnicze, które przetaczały się przez Polskę w latach 80. zeszłego stulecia. Jeden z najdłuższych, trwający od 12 października do 4 listopada 1981 roku zainicjowały – wzorem swych dziewiętnastowiecznych poprzedniczek – kobiety pracujące w Żyrardowskich Zakładach Tkanin Technicznych. Ich protest upamiętnia mural u zbiegu ulic 1 Maja i Stefana Okrzei. 

069

Lata 90. XX wieku przyniosły upadek żyrardowskiej fabryki. Dziś w mieście działa kilka niewielkich firm zajmujących się produkcją włókienniczą. Starannie odnowione postindustrialne budynki znalazły inne zastosowanie – mieszczą się w nich zakłady usługowe, sklepy, restauracje i lofty.

133

Unikatowa, w skali europejskiej, architektura żyrardowskiej osady przemysłowej robi imponujące wrażenie. Cieszy mnie, że w 2012 roku – na mocy rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – cały jej obszar został wpisany jest na listę Pomników Historii. Tytuł Pomnika Historii to najwyższa w Polsce forma ochrony zabytków, przyznawana miejscom o szczególnej wartości historycznej, naukowej i artystycznej. Jak czytamy w rozporządzeniu, Żyrardów na taką ochronę zasługuje ze względu na jego „wartości artystyczne i kulturowe oraz autentyzm historycznego układu urbanistyczno-architektonicznego osady fabrycznej będącej świadectwem świetności przemysłu lniarskiego na ziemiach Królestwa Polskiego, nowatorskiej myśli urbanistycznej, a także jednego z największych XIX-wiecznych ośrodków przędzalniczych w Europie”.

095

Bibliografia:
A. Bogucka, Żyrardów miasto lnu, „Mazowsze” 2020, nr 2 (5), s. 34–37.
P. Hulka-Laskowski, Mój Żyrardów. Z dziejów polskiego miasta i z życia pisarza, Urząd Miejski w Żyrardowie, Żyrardów 2001.
Vademecum Żyrardowa, Muzeum Mazowsza Zachodniego w Żyrardowie, Żyrardów 2011.
M. Wielechowska, Stolica lnu, wynalazków i zabytków, „Mazowsze” 2018, nr 4 (4), s. 42–45.
J. Żak, Żyrardów Pawła Hulki-Laskowskiego, Muzeum Mazowsza Zachodniego w Żyrardowie, Żyrardów 2015.
oraz teksty dostępne w zwiedzanych obiektach.