Jesienny Beskid Śląski
Kiedy byłam młodsza, jeździłam w Tatry. Potem, wraz z upływem lat (i utratą sił), zaczęłam lubić niższe góry – Beskid Śląski, łagodny, niemęczący i bardzo widokowy. Do Ustronia pojechałam na pierwszą samodzielną wycieczkę (Ustroń – tu się wszystko zaczęło). Potem kilkakrotnie wracałam w tamte rejony, zahaczając o sąsiadujący z Beskidem Śląskim Beskid Żywiecki (Od Oświęcimia do Cieszyna – wycieczka-niespodzianka, Babie lato w Beskidach, Beskid Żywiecki – kraina piwem płynąca). Ostatni raz wybrałam się tam jesienią, przed wybuchem pandemii. Trochę wody w Wiśle upłynęło, zanim znalazłam czas, by opisać wrażenia z wyprawy. Ale nie ma tego złego – miło było powspominać.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/141-jesienny-beskid-slaski#sigProIdb68eb0e349
Nie trzeba czytać całego tekstu, można przeskoczyć do:
Goczałkowice-Zdrój
Skrzyczne
Szczyrk
Błatnia
Brenna
Bielsko-Biała
Dębowiec
Swoją kolejną przygodę w Beskidzie Śląskim rozpoczęłam tuż po przyjeździe do Bielska-Białej. Zostawiłam manatki na kwaterze i ruszyłam Kolejami Śląskimi do Goczałkowic-Zdroju. Goczałkowice wielokrotnie widziałam z okien pociągu, nęciły mnie stawy po obu stronach torów, piękny dworzec z czerwonej cegły i prześwitujące między drzewami budynki uzdrowiska, ale jakoś zawsze brakowało mi czasu, by wysiąść i je zobaczyć. Tym razem postanowiłam dać im pierwszeństwo. Popędziłam na dworzec, gdzie pociąg już na mnie czekał, i raz, dwa byłam na miejscu.
Goczałkowice-Zdrój to wieś uzdrowiskowa niedaleko Pszczyny. Według lokalnej legendy jej nazwa pochodzi od imienia rycerza Goczała, który w nagrodę za zasługi na polu bitwy otrzymał tu ziemię. Jego potomkowie przyjęli nazwisko Goczałkowiczów (Goczałkowickich), a miejscowość nazwali Goczałkowice.
Trudno ustalić dokładną datę założenia wsi. Jej historia sięga czasów piastowskich, najpewniej przełomu XIII i XIV wieku. Założono ją „na zielonym pniu”, to znaczy w lesie, leżącym na lewym brzegu Wisły. Wieś zamieszkiwali chłopi zwani na Śląsku siodłakami.
Od 1740 do 1922 roku Goczałkowice pozostawały w granicach monarchii pruskiej. Lata ich świetności przypadły na drugą połowę XIX wieku. Wówczas to – trochę przez przypadek – stały się uzdrowiskiem. Władze pruskie znalazły tam bogate złoża solanki, uznały jednak, że wydobycie soli nie będzie opłacalne i odwiert wraz z okolicznymi ziemiami wystawiły na sprzedaż. Teren kupili czterej prywatni inwestorzy: lekarz z Pszczyny Adolf Babel, kupiec Heinrich Schiller, mistrz budowlany Wilhelm Czech oraz Joseph Lustig, który w największym stopniu sfinansował całe przedsięwzięcie. Nowi właściciele zlecili chemiczną analizę wód. Okazało się, że w niczym nie ustępuje tej ze znanych niemieckich czy austriackich kurortów. Wybudowali więc dom zdrojowy, pijalnię solanki, łazienki i pensjonat. Tak powstało uzdrowisko, do którego kuracjusze po raz pierwszy zawitali w maju 1862 roku.
Kamień upamiętniający założycieli uzdrowiska.
W roku 1932 nazwę miejscowości uzupełniono o wyraz Zdrój. Druga wojna światowa przerwała działalność uzdrowiska. W budynkach Niemcy założyli szpital wojskowy. Mimo sporych zniszczeń już w 1945 roku ponownie uruchomiono łazienki zdrojowe, jednak po kilku latach Zjednoczenie „Polskie Uzdrowiska” podjęło decyzję o ich likwacji. Ocaliła je decyzja Wydziału Zdrowia Wojewódzkiej Rady Narodowej, powołująca w Goczałkowicach Wojewódzki Szpital Przeciwreumatyczny, przekształcony później w Wojewódzki Ośrodek Reumatologiczno-Rehabilitacyjny. Dziś w Goczałkowicach-Zdroju można leczyć choroby reumatyczne, ortopedyczne, osteoporozę i dolegliwości układu nerwowego.
W Goczałkowicach-Zdroju jest zaledwie kilka zabytkowych budowli, ale zapewniam, że warto je zobaczyć. Jednym z najciekawszych jest Hala Picia Solanki, zwana też „Maria Quelle” od imienia, jakie nosi lecznicze źródło. Niewielki budynek, taki trochę jak z bajki, pochodzi z 1862 roku. Zbudowany został w stylu pruskim, a jego główną ozdobą są ogromne, wieloboczne okna poprzecinane szprosami, które przypominają sieć pajęczą. Dawniej budynek wyglądał jeszcze piękniej, bo cały był z drewna, a zdobiły go perłowe inkrustacje. Wewnątrz, na kamiennych postumentach stał marmurowy basen, do którego spływała solanka. Dziś w dawnej pijalni jest kawiarenka.
Naprzeciwko stoi dawny hotel „Prezydent”, zwany też „Cesarskim”. Został zbudowany w 1880 roku w stylu neobarokowym. Jest jednym z kilku obiektów uzdrowiskowych, które po drugiej wojnie światowej zachowały swój pierwotny kształt. Dziś na pierwszym piętrze ma siedzibę administracja uzdrowiska, a na parterze i stylowym drewnianym tarasie działa restauracja „Uzdrowiskowa”.
Na niewielkim placyku przed budynkiem stoi fontanna w kształcie ryb, a wokół są ławki dla kuracjuszy.
Inną ciekawą budowlą Goczałkowic-Zdroju jest pawilon „Wrzos”, dawny hotel zdrojowy, pochodzący z 1874 roku. „Wrzos” jest jedynym zachowanym obiektem wybudowanym w drewnianej konstrukcji muru pruskiego. Niegdyś od strony południowej miał efektowną drewnianą werandę, niestety rozebrano ją w latach powojennych. Dziś oprócz pokoi sanatoryjnych we „Wrzosie” mieści się sala koncertowa i uzdrowiskowa biblioteka.
Jak każde uzdrowisko również Goczałkowice-Zdrój mają swój park zdrojowy.
Rozkwit kurortu zbiegł się w czasie z rozwojem kolejnictwa na Górnym Śląsku. Decyzją ówczesnego księcia pszczyńskiego w latach 1856–1857 wybudowano trakcję biegnąca przez Goczałkowice. Prowadziła z Wrocławia do Wiednia. Pierwszy pociąg przejechał przez uzdrowisko w czerwcu 1870 roku. Pod koniec XIX wieku stanął budynek dworca. W 2002 roku pożar zniszczył jego wnętrze. Kilkanaście lat później w odnowionych pomieszczeniach „Starego Dworca” utworzono Punkt Informacji Turystycznej i bibliotekę.
Po zwiedzeniu uzdrowiskowej części Goczałkowic miałam do wyboru powszechnie zachwalane ogrody Kapias lub Jezioro Goczałkowickie. Wybrałam jezioro, bo liczyłam na spokojną przechadzkę nad wodą, wśród zieleni. I nie zawiodłam się. Kilkukilometrowy spacer dobrze mi zrobił po wielu godzinach w pociągu.
Jezioro Goczałkowickie, zwane „Śląskim Morzem”, jest jedną z atrakcji regionu. Powstało w 1956 po wybudowaniu zapory na Wiśle. Powierzchnia jeziora wynosi 3200 hektarów, co sprawia, że jest ono największym sztucznym zbiornikiem w południowej Polsce. Zaopatruje w wodę pitną miejscowości Górnego Śląska i chroni je przed powodziami. Dotarłam na koronę zapory, będącą popularnym miejscem spacerów mieszkańców okolicznych miejscowości i turystów.
Wróciłam tą samą trasą. A gdy dotarłam do dworca w Goczałkowicach-Zdroju, zaczął zapadać zmrok, i wtedy uświadomiłam sobie, że to niedziela i mogę mieć kłopoty z dojazdem do Bielska-Białej. Faktycznie, na pociąg musiałam poczekać jakieś dwie godziny. Co było robić, połaziłam po okolicy.
Goczałkowice są pięknie położone nad kilkoma zbiornikami wodnymi. Jednym z nich jest urokliwy staw Maciek, największy z pięciu stawów hodowlanych na terenie wsi. Jest też Mały Maciek, który wydzielił się z dużego Maćka, kiedy podczas budowy linii kolejowej przedzielono go groblą. Mały Maciek to w sezonie letnim bardzo popularne miejsce, z plażą, wypożyczalnią kajaków i rowerów wodnych.
Następnego dnia ruszyłam do Szczyrku z zamiarem wjechania na Skrzyczne. Zamiar zrealizowałam połowicznie, bo kolejka krzesełkowa na Skrzyczne (uruchomiona w 1958 roku) jest dwuetapowa, a jeden z etapów był w remoncie. Połowę trasy przebyłam więc wygodnie w gondoli, a drugą na własnych nogach.
Skrzyczne jest najwyższym szczytem Beskidu Śląskiego i z tej racji należy do Korony Gór Polskich. Nie jest zbyt wysokie, liczy tylko 1257 metrów nad poziomem morza. Na szczycie stoi schronisko, wzniesione w 1933 roku. Przez lata uchodziło za najbrzydsze w polskich górach. W latach międzywojennych władze Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego wytoczyły nawet jego właścicielowi proces o naruszenie zasad ochrony przyrody i krajobrazu. W czasie drugiej wojny światowej schronisko zajęli Niemcy, a po wyzwoleniu opuszczony budynek przejął Oddział Górnośląski Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i po remoncie udostępnił turystom. W latach 1998–1999 schronisko przebudowano. Przykryto je dwuspadowym dachem, bardziej praktycznym w tutejszym klimacie i pasującym do lokalnych tradycji architektonicznych. Warto wspomnieć, że schronisko nie leży w Szczyrku, lecz we wsi Lipowa.
Dotarłam do Malinowskiej Skały, zbudowanej ze zlepieńców kwarcowych i należącej do pasma Baraniej Góry. Od 1977 roku Skała jest objęta ochroną jako pomnik przyrody nieożywionej. Ma dość charakterystyczny kształt, co sprawia, że niemal cały czas oblepiona jest turystami.
Tą samą trasą zeszłam do Szczyrku, jednej z najpopularniejszych górskich miejscowości w Polsce. Szczyrk leży w dolinie rzeki Żylicy, między masywem Klimczoka i Skrzycznego. Najstarsza wzmianka o nim pochodzi z 1630 roku, z czasów, gdy był częścią państwa łodygowickiego. W XVIII stuleciu wspominał go w swojej kronice wójt Andrzej Komoniecki, nazywając Szczerkiem.
Według jednych nazwa miejscowości pochodzi od „szczyrkania”, czyli odgłosu wydawanego przez górski potok, wartko płynący po kamieniach. Drudzy sądzą, że „szczyrkały” dzwonki na szyjach bydła i owiec wypasanych na halach. Najprawdopodobniej jednak nazwa nawiązuje do dawnego znaczenia słowa „szczerk” lub „szczyrk”, którym w Beskidach określano kamieńce i żwirowiska w dolinach rzek i potoków.
Do szybkiego rozwoju Szczyrku przyczyniły się ogromne obszary leśne, będące źródłem drewna. Na terenach po wykarczowanych lasach powstawały przysiółki i łąki do wypasu owiec. Na przełomie XVII i XVIII wieku Szczyrk był jedną z beskidzkich wsi o najsilniej rozwiniętym pasterstwie. W połowie XIX stulecia liczył 234 gospodarstwa. Zamieszkujący go górale mieli tylko 45 koni, ale aż 768 krów i około 1400 owiec.
Lasy w okolicach Szczyrku eksploatowano do końca XVIII wieku. Jeden z właścicieli miejscowości, książę Ludwik Anhalt z Pszczyny, w ciągu swego zaledwie rocznego władania tymi ziemiami kilkakrotnie lustrował tutejsze lasy, częściowo uregulował Żylicę, przystosowując ją do spływu drewna, a nawet postawił drewniany dwór na granicy Szczyrku i Salmopola.
W połowie XIX wieku, po zniesieniu serwitutów leśnych, niektórzy mieszkańcy wsi poszli szukać szczęścia w mieście. Najwięcej szczyrkowian trafiło do Bielska i Białej, gdzie znajdowali zatrudnienie w szybko rozwijającym się przemyśle włókienniczym. Ci, którzy zostali w Szczyrku, pracowali w młynach, tartakach i foluszach poruszanych wodami Żylicy.
Po pierwszej wojnie światowej Szczyrk odkryli narciarze. Pod koniec lat 20. miejscowa komisja klimatyczna zbudowała deptak długości 1,5 kilometra oraz wyremontowała i oświetliła główną ulicę. W 1934 roku Leopold Matzner zbudował pierwszy pensjonat i wkrótce Szczyrk stał się jedną z najchętniej odwiedzanych miejscowości wypoczynkowych w rejonie. W połowie lat 50. był na trzecim miejscu pod względem popularności – po Wiśle i Ustroniu. W nagrodę w 1973 roku otrzymał prawa miejskie.
W centrum miasta znajduje się plac świętego Jakuba, ze strumieniem i fontanną, przebudowany w 2012 roku z placu dworcowego.
Kilka lat później na placu odsłonięto monument upamiętniający założycieli ratownictwa górskiego w Beskidach oraz powstanie w 1952 roku zorganizowanego ratownictwa. Składa się z dwóch opartych o siebie głazów piaskowca. Na jednym umieszczono wykonane z brązu narty oraz linę. Na drugim znalazł się herb Szczyrku, gałązka kosodrzewiny, która jest symbolem goprowców, oraz inskrypcja: „W hołdzie założycielom ratownictwa górskiego w Beskidach".
Szczyrk nie może poszczycić się wieloma zabytkami. Najstarszym i najcenniejszym jest drewniany kościół pw. świętego Jakuba Starszego Apostoła. Stoi na niewielkim wzniesieniu, ukryty wśród drzew. Jego historia sięga XVIII wieku, kiedy to mieszkańcy wsi rozpoczęli starania o utworzenie własnej parafii. Po uzyskaniu zgody, w roku 1797 przystąpili do budowy drewnianej świątyni z dwuspadowym dachem pokrytym gontem. Budowa trwała trzy lata. Obok kościoła stoi wieża, w której wisi dzwon z 1691 roku, oraz – po wschodniej stronie – rokokowy krzyż. Wokół był cmentarz, na którym do 1848 roku grzebano zmarłych.
Wnętrze świątyni jest pokryte polichromią i urządzone w stylu późnobarokowym. Wyposażenie pochodzi ze zlikwidowanego kościoła klasztornego norbertanów w Nowym Sączu. Podziwić mogłam – kościół był otwarty, co jest rzadkością – późnobarokową ambonę z baldachimem i płaskorzeźbą przedstawiającą świętego Ambrożego, kamienną chrzcielnicę, organy i siedemnastowieczny obraz przedstawiający świętego Jana. Po otrzymaniu w 1814 roku zezwolenia na odprawianie nabożeństwa drogi krzyżowej, w kościele umieszczono czternaście barokowych obrazów malowanych na płótnie, przedstawiających mękę Jezusa.
Chętnie odwiedzanym miejscem w Szczyrku jest kościół ojców salezjanów w sanktuarium maryjnym „na Górce”, czyli wzniesieniu zwanym Magura. I ja się tam wdrapałam, choć muszę przyznać, że po całym dniu w górach – nawet tak łagodnych – z niemałym trudem.
W roku 1894 kilku mieszkańców wsi doznało „na Górce” objawień maryjnych. Pierwszą osobą, której ukazała się Piękna Pani na tle buka, była dwunastoletnia dziewczynka Julianna Pezda.
Miejsce objawień zaczęli odwiedzać pielgrzymi, dlatego miejscowa ludność postanowiła zbudować wokół buka drewnianą kapliczkę. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej w jej miejscu stanął kamienny jednonawowy kościół. W maju 1938 roku przejęli go ojcowie salezjanie, którzy przybyli z Oświęcimia.
W latach 1948–1953 zbudowali obecny kościół pw. Matki Bożej Królowej Polski. Projektantem był Henryk Szołdra z Bielska-Białej. Cegły do budowy świątyni na własnych barkach wnosili księża, miejscowi górale i turyści. W setną rocznicę objawień, 3 maja 1994 roku, kościół został poświęcony i podniesiony do godności sanktuarium.
W świątyni nad tabernakulum umieszczony jest obraz Matki Bożej, namalowany w 1960 roku przez Stefana Justa według relacji osób, które doświadczyły objawień.
Obok kościoła znajduje się Kaplica Objawienia, a za nią grota Szczyrkowskiej Wspomożycielki i Królowej Beskidów, ze źródłem uznawanym za cudowne. Grotę zbudowano w 1940 roku.
Z tarasu przed sanktuarium widać Skrzyczne z 87-metrowym masztem nadajnika RTV. Obok niego stoi budynek radiowo-telewizyjnego ośrodka nadawczego Wisła/Skrzyczne.
Ciekawym miejscem w Szczyrku jest też murowana kapliczka U Walczaków, stojąca na niewielkim wzniesieniu przy ulicy Górskiej. Zbudowano ją w 1830 roku na gruncie należącym do Antoniego Walczaka, w miejscu, gdzie sto lat wcześniej stał namiot, w którym misjonarze jezuiccy odprawiali msze święte. Misjonarze przybyli do Szczyrku na zaproszenie proboszcza Łodygowic, zaniepokojonego licznymi przypadkami przechodzenia szczyrkowian na protestantyzm oraz rozbójnictwem szerzącym się w okolicy. Misja nawracania górali na właściwą drogę trwała osiem tygodni. Po jej zakończeniu w miejscu, gdzie znajdował się ołtarz, postawiono dębowy krzyż, a po stu latach kapliczkę.
Krzyż misyjny, który jest najstarszym zabytkiem Szczyrku, umieszczono za ołtarzem.
Dawniej w kapliczce dzwoniono w każde popołudnie na Anioł Pański. Głos dzwonka odprowadza też każdego zmarłego członka rodziny Walczaków. Do niedawna odprawiano tu msze dla wczasowiczów.
Na północnym stoku góry Skalite wznosi się kompleks skoczni narciarskich Skalite. Zbudowano go na początku XXI stulecia, wykorzystując obiekt z międzywojnia. Pierwsze zawody odbyły się tu w lutym 1937 roku. Zorganizował je klub WKS Bielsko-Biała. Skoki oddawano wówczas na odległość 40 metrów. Przed 24. mistrzostwami Polski w 1949 roku skocznia została przebudowana, tak by długość skoków mogła sięgać 70 metrów. Pierwszym rekordzistą skoczni po modernizacji został w 1953 roku Antoni Wieczorek, który wylądował na 63,5 metrze. Przez kilkadziesiąt lat najważniejszymi zawodami na Skalitem był Puchar Beskidów. Odbywały się tu również Mistrzostwa Polski. W latach 2007–2008 skocznia została ponownie przebudowana, tak by mogły odbywać się na niej Mistrzostwa Świata Juniorów, ale ostatecznie przeniesiono je do Zakopanego. We wrześniu 2018 roku kompleksowi skoczni nadano imię Beskidzkich Olimpijczyków.
Szczyrk zwiedzałam na raty – drugiego i trzeciego dnia wycieczki. Drugi dzień opisałam (wyprawa na Skrzyczne), trzeci dzień przeznaczyłam na Przełęcz Salmopolską. Podjechałam do Salmopola, dzielnicy Szczyrku. Stamtąd miałam dojść szlakiem w okolice Góry Malinowskiej i dalej na przełęcz. Nie do końca się to udało, bo nie wzięłam mapy i zamiast iść szlakiem poszłam drogą między domami. Szłam i szłam, a droga skręcała w raz lewo, raz w prawo.
W końcu dotarłam na przełęcz, ale nie zabawiłam tam długo. Zerknęłam na drewniany zajazd „Biały Krzyż”, mieszczący się w oryginalnej kurnej chacie, w latach 90. XX wieku przeniesionej z Brennej, i poszłam do Szczyrku, znów nie szlakiem, lecz za drogą, która skręcała raz w lewo, raz w prawo. Cóż, i tak bywa. Wrócę tam jeszcze.
Błatnia
Następnego dnia ruszyłam na Błatnią. Z Bielska-Białej pojechałam kolejką na Szyndzielnię, stamtąd poszłam na Klimczok i znów pomyliłam szlaki. Sporo musiałam nadrobić, ale Beskid Śląski to góry nie dla wyczynowców, ale spacerowiczów, więc większego kłopotu nie było. (Oba schroniska opisałam w artykule Od Oświęcimia do Cieszyna – wycieczka-niespodzianka).
Schronisko na Szyndzielni.
Schronisko na Klimczoku.
Widok z Klimczoka.
Błatnia nie jest zbyt wysoka – tylko 917 metrów nad poziomem morza. Pierwotna nazwa góry, używana przez miejscową ludność, brzmiała Błotny. W niemieckich dokumentach z końca XVI wieku figuruje nazwa Blatin, a w późniejszych, czeskich – Blatny lub Blatna. Nazwa Błatnia utrwaliła się po pierwszej wojnie światowej.
Górale zamieszkujący ten rejon Beskidu Śląskiego trudnili się rolnictwem, pasterstwem i wypalaniem węgla drzewnego, a od XVII roku również hutnictwem. Teraz trwa tu głównie wyrąb lasu. Dźwięk pił towarzyszył mi przez całą drogę na szczyt.
Na Błatniej jest schronisko zbudowane w latach 1925–1926 przez niemieckie Towarzystwo Turystyczne „Przyjaciele Przyrody” (Touristen-Verein „Naturfreunde”) z Aleksandrowic koło Bielska. Pod koniec drugiej wojny światowej schronisko zniszczyli Niemcy, którzy zbudowali w jego rejonie system umocnień. Na początku 1945 roku zostało przejęte przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie i już w sierpniu przyjmowało pierwszych gości. Ze schroniska rozchodzą się liczne szlaki turystyczne, którymi dotrzeć można na Klimczok, Szyndzielnię, Przełęcz Salmopolską, do Jaworza, Skoczowa, Grodźca i Brennej.
Niedaleko schroniska, pod Wielką Cisową, była kiedyś chatka studencka „Wysoki Zamek”, ale spłonęła w latach 90. zeszłego wieku. Dziś niedaleko miejsca, w którym stała, jest gospodarstwo agroturystyczne „Rancho”.
Z Błatniej zeszłam do Brennej, a po drodze minęłam dwie kapliczki. Stoją na polanie Szarówka. Starsza pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Została zbudowana z drewna i kamienia, po czym otynkowana i obielona. Kilka lat temu ktoś ją podpalił. Spłonęły drewniane elementy, ale kapliczka przetrwała. Może dlatego, że ma ją w opiece święty Florian, patron strażaków. Kapliczkę odnowiła właścicielka „Rancza”.
Druga kapliczka jest znacznie młodsza. Zbudowano ją w 1979 roku, po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża. Na jego cześć kapliczka nosi nazwę Jana Pawła II. W jej wnętrzu znajduje się rzeźba z podobizną Matki Boskiej Częstochowskiej, autorstwa artysty ludowego z Brennej, Pawła Szkaradnica.
Tak kolorowo jeszcze nigdy nie było.
Doszłam do Brennej, jednej z najrozleglejszych i najludniejszy wsi Śląska Cieszyńskiego. Leży w dolinach kilku potoków, między innymi Brennicy, Leśnicy, Hołcyny i Potoku Węgierskiego. Nazwa wsi budzi kontrowersje. Jedni jej pochodzenie wiążą z niemieckim słowem brennen – palić, czyli wypalać lasy pod grunty orne. Według innych przekazów nazwa pochodzi od starosłowiańskiego brnije, oznaczającego błoto, gliniasty grunt, bagno.
Najstarsza pisemna wzmianka o Brennej pochodzi z 1490 roku. Od XVI wieku w okolicznych górach żyli pasterze tworzący szałasy. Były to wołoskie spółki pasterskie grupujące od kilku do kilkunastu właścicieli owiec, którzy łączyli swoje stada i wspólnie je wypasali, a następnie dzielili się pożytkami proporcjonalnie do liczby owiec. Po upadku szałaśnictwa, które w Brennej utrzymywało się znacznie dłużej niż w okolicznych wsiach, miejscowa ludność znalazła zatrudnienie w hucie w Ustroniu, miejscowych kamieniołomach i sztucznej wylęgarni pstrągów, najstarszej w Beskidzie Śląskim.
W latach drugiej wojny światowej Brenna była miejscem aktywnej działalności polskiej partyzantki. Sprzyjało temu położenie wsi w obszernej, zalesionej dolinie i rozrzucona zabudowa z wieloma przysiółkami i samotnymi gospodarstwami. Pierwszy oddział partyzancki powstał tu w 1942 roku. Zorganizował go były powstaniec śląski, Karol Heller. Na zboczach okalających dolinę Brennicy partyzanci wybudowali ziemianki służące za bunkry. Przechowywali w nich broń, zapasy żywności, a często sami znajdowali tam schronienie. Partyzanci prowadzili akcje sabotażowe: przepędzali niemieckich turystów z górskich szlaków i zastraszali okupacyjną administrację. Oczywiście Niemcy nie pozostawali dłużni. W ich akcjach odwetowych nieraz cierpieli cywilni mieszkańcy wsi. Z Brennej pochodziła Maria Kawik – „matka partyzantów”, zwana też Beskidzką Antygoną. W 1942 roku straciła męża, który zginął za odmowę podpisania Volkslisty, a dwa lata później – dwóch braci. Ona sama, aresztowana w 1944 roku, uciekła z posterunku żandarmerii w Brennej i do końca wojny ukrywała się w jednym z partyzanckich bunkrów.
Zakończenie wojny nie oznaczało zakończenia walk, o czym świadczy głaz na Błatniej, upamiętniający potyczkę żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych z funkcjonariuszami milicji obywatelskiej, stoczoną w maju 1946 roku.
W 1760 roku jezuita Franciszek Hirchenham w Brennej zbudował pierwszą drewnianą kaplicę. Samodzielna parafia powstała dwadzieścia pięć lat później. Dzięki staraniom pierwszego proboszcza, księdza Karola Szlosarka, w latach 1793–1796 wzniesiono obecny murowany kościół pw. świętego Jana Chrzciciela. Świątynia jest trójnawowa z półkoliście zamkniętym prezbiterium i przylegającą od północy zakrystią. Wnętrze kościoła charakteryzuje się emporami w nawach bocznych. Jego wyposażenie jest barokowe i klasycystyczne. W ołtarzu głównym znajduje się osiemnastowieczny obraz przedstawiający scenę chrztu Jezusa w Jordanie. Sam ołtarz trochę mnie zaskoczył – nic na to nie poradzę, ale przypomina mi jajko.
Obok kościoła stoi osiemnastowieczna plebania, wzniesiona w miejscowego kamienia. W XIX wieku dobudowano do niej drewniane piętro.
W Brennej, na południowym stoku Czupla, stoi dworek myśliwski, zwany Konczakówką. Zbudował go w 1924 roku Brunon Konczakowski, cieszyński kupiec i kolekcjoner. Pochodził w zamożnej kupieckiej rodziny. Jego ojciec prowadził w Cieszynie sklep żelazny, który przynosił dochody wystarczające, by wysłać syna do Wiednia, gdzie zgłębiać miał tajniki handlu. Brunon uczył się pilnie, ale też zwiedzał muzea, galerie i antykwariaty. Na jednym z bazarów z antykami kupił pistolet skałkowy i tak zapoczątkował swoją wielką kolekcję broni. Po powrocie do Cieszyna przejął firmę po ojcu, ale nie zaniechał zbierackiej pasji. Przeciwnie, częste wyjazdy w interesach sprzyjały powiększaniu zbioru. Początkowo gromadził tylko broń, z czasem zainteresował się ceramiką, starymi meblami, obrazami, dawnymi księgami. W roku 1938 sporą cześć kolekcji, w tym bogato zdobioną broń japońską, przekazał Muzeum Wojska Polskiego.
W 1924 roku Konczakowski kupił w Brennej góralską chatę, rozebrał ją i na jej miejscu postawił drewniany dworek w stylu tyrolskim, z kamienną podmurówką. Do jego budowy użyto drewna limbowego i modrzewiowego, sprowadzonego z Alp włoskich i austriackich. Belki łączono na tzw. zacios, bez gwoździ.
W dworku Konczakowski gromadził myśliwskie trofea. Lasy Beskidu Śląskiego obfitowały w zwierzynę, polował więc ze swymi gośćmi – wśród których byli Habsburgowie, prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Ignacy Mościcki i Wojciech Kossak – a poroża i skóry zdarte z ofiar zapełniały pokoje.
Nieopodal dworku stoi kaplica świętego Huberta. Wykonano ją z miejscowego piaskowca. Wewnątrz znajduje się witraż z wizerunkiem patrona myśliwych, wykonany w słynnym Krakowskim Zakładzie Witrażów, Oszkleń i Mozaiki S.G. Żeleński.
W czasie drugiej wojny światowej w Konczakówce swoją siedzibę miała Abwera, a w latach Polski Ludowej bawiły w niej ważne osobistości z kraju i zagranicy. Dziś właścicielem dworku są Lasy Państwowe. Konczakówkę można zwiedzić, ale ja miałam pecha. Pani, która otwiera ją dla turystów, akurat zaniemogła.
Brunon Konczakowski zmarł w Wiedniu w 1959 roku. Jego spadkobiercy musieli sprzedać lub ofiarować państwu polskiemu znaczną część zgromadzonej przez niego kolekcji. Dziś możemy oglądać ją w Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie i w Krakowie na Wawelu.
W czasie tej wycieczki nie wszystko szło tak, jak sobie zaplanowałam. W planach miałam bowiem Skoczów i Górki Wielkie, obie miejscowości związane z pisarzami – pierwsza z Gustawem Morcinkiem, druga z Zofią Kossak-Szczucką. W obu są muzea im poświęcone, a ja muzea biograficzne uwielbiam. Do Skoczowa pojechałam, ale okazało się, że w muzeum Morcinka nie można robić zdjęć. Z jakiego powodu? Z nijakiego – nie i już. Jakież tam skarby mają, skoro bilet kosztował 5 zł? Odpuściłam sobie. Przezornie zadzwoniłam do muzeum w Górkach Wielkich. To samo, zdjęć robić nie wolno. Ale tu podali powód – ukradziono im jakieś obrazy. Nie wiem, jaki ma to związek ze zdjęciami (jeśli ktoś chce coś ukraść, to nie musi oglądać niczyich zdjęć, może iść do muzeum i osobiście sprawdzić, co wisi na ścianach). Nie to nie, przyjadę, jak zmienią zasady. Wróciłam do Bielska-Białej. Może i dobrze się stało, bo dzień ze słonecznego zmienił się w muzealny.
Poszłam do Zamku Książąt Sułkowskich, który minęłam podczas poprzedniej wizyty w mieście (Od Oświęcimia do Cieszyna – wycieczka-niespodzianka). Przypomnę kilka najważniejszych faktów z jego historii.
Zamek to najstarsza obok kościoła pw. świętego Stanisława budowla Bielska-Białej. W XIII wieku w miejscu, gdzie dziś stoi, był drewniany gródek wzniesiony przez Piastów cieszyńskich. Pełnił funkcję strażnicy. W drugiej połowie XIV stulecia książę Przemysław I Noszak zbudował zamek, który później wielokrotnie przebudowywano. Od początku zamkowe mury włączone były w fortyfikacje miejskie Bielska. Służył więc jako warownia na granicy księstw cieszyńskiego i oświęcimskiego, a od XVI wieku – na granicy polsko-czeskiej.
We wnęce muru oporowego zamku tkwi nieco zawstydzony sikający diabełek.
W XVI stuleciu zamek został przekształcony w rezydencję szlachecką. W roku 1752 przeszedł w ręce magnackiej rodziny Sułkowskich i pozostawał jej własnością do 1945 roku. Dwa lata później w zamku otwarto muzeum. Ekspozycja obejmuje dziewiętnastowieczną, reprezentacyjną klatkę schodową, salon biedermeierowski, salon muzyczny, wystawę sztuki polskiej i europejskiej od XIV do XVII wieku, galerię współczesnej sztuki regionu, wystawę etnograficzną, salę militariów i sztuki myśliwskiej, wystawę prezentującą dzieje zamku, Bielska, Białej i okolic, wnętrza z pamiątkami po rodzinie Sułkowskich, lapidarium i wystawy czasowe. Zapraszam do środka:
http://www.polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/141-jesienny-beskid-slaski#sigProIdcb90a49192
Dwa inne muzea, które tego dnia zwiedziłam, mają związek z tkactwem. Pierwsze to Muzeum Techniki i Włókiennictwa. Zajmuje część budynków dawnej fabryki sukna rodziny Büttnerów, upaństwowionej po drugiej wojnie światowej.
Tkactwo ma w Bielsku-Białej długą historię. Owce wypasane na stokach Beskidów dawały wełnę, a górskie potoki czystą wodę, niezbędną do farbowania i wykańczania tkanin. Toczona w pierwszej połowie XVII stulecia wojna trzydziestoletnia doprowadziła do upadku rzemiosła w wielu krajach Europy. Do Bielska i Białej zaczęli przybywać więc trudniący się sukiennictwem luteranie, uciekający przed prześladowaniami religijnymi. Na początku XVIII wieku Bielsko było najważniejszym ośrodkiem tkactwa w księstwie cieszyńskim. W 1760 roku ruszyła tu pierwsza manufaktura wełniana.
Tkaniny trafiały na rynki polskie, węgierskie i do krajów imperium tureckiego. Okresem największego rozkwitu sukiennictwa była epoka wojen napoleońskich – armia potrzebowała przyodziewku. Aby sprostać zamówieniom, w 1806 roku do Bielska sprowadzono pierwsze maszyny włókiennicze, a dwadzieścia lat później zastosowano maszynę parową. Na początku lat 40. XX wieku zaczęły powstawać pierwsze fabryki sukna, które wykończyły tradycyjne rzemiosło.
W latach międzywojennych ośrodek bielsko-bialski był drugim po Łodzi centrum włókienniczym Polski. W Bielsku działało 75 większych i mniejszych fabryk, przędzalni, tkalni i farbiarni, w Białej było ich 15. Po drugiej wojnie światowej w Bielsku-Białej zakłady, nie tylko włókiennicze, rosły jak grzyby po deszczu.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/141-jesienny-beskid-slaski#sigProId70541ab4e6
Największą inwestycją była budowa fabryki samochodów małolitrażowych. Bielsko-Biała zyskała wówczas miano „miasta stu przemysłów”.
Dziś w budynkach pofabrycznych – podobnie jak w wielu innych polskich miastach – są centra handlowe, muzea, zakłady usługowe i biura.
Przędzalnia. Dawna fabryka sukna Karla Graubnera z 1875 roku.
Drugie muzeum to „Dom tkacza” – wierna rekonstrukcja drewnianego budynku z połowy XVIII wieku, będącego przykładem starej architektury rzemieślniczej. Stoi na terenie historycznego Górnego Przedmieścia, zamieszkiwanego niegdyś przez bielskich sukienników. Do pierwszych lat XX wieku w budynku było mieszkanie i warsztat sukienników. Potem swój warsztat szewski miał tu Antoni Polończyk. W roku 1974 jego syn podarował dom Skarbowi Państwa z przeznaczeniem na muzeum. W roku 1985 budynek spłonął. Odbudowano go i w 1992 roku udostępniono zwiedzającym.
Sień dzieli budynek na dwie części – warsztatową i mieszkalną. W części warsztatowej umieszczono przedmioty związane z pracą tkacza: pochodzące z połowy XVIII wieku wielkie krosno nicielnicowe, służące do wyrobu tkanin wełnianych, i sprzęty do snucia osnowy. W części warsztatowej znajduje się też miejsce do pracy biurowej. Są tu dokumenty, pamiątki cechowe oraz żelazna skrzynia, czyli „kasa pancerna” cechu. Pomieszczenie to służyło też za sypialnię czeladnika. Mieszkalna cześć składa się z kuchni i sypialni. Znajdują się w nich typowe sprzęty domowe: meble, naczynia, kołowrotek.
Na pierwszym piętrze obejrzałam wystawę prezentującą stroje ludowe (dziewczyna w czarnym płaszczu to panna młoda). Na stronie internetowej muzeum przeczytałam, że ze względów konserwatorskich wystawa została zlikwidowana. Wróci niebawem w zmienionej już formie. Oby, bo manekiny wyglądały dość upiornie.
http://www.polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/141-jesienny-beskid-slaski#sigProId38a30c108b
Za każdym razem, gdy wracam z wycieczki, staram się kupić bilet na popołudniowy pociąg, tak abym rankiem mogła jeszcze gdzieś powędrować. Tym razem Beskid Śląski pożegnałam na Dębowcu, niewielkim szczycie w granicach administracyjnych Bielska-Białej. Na skraju polany pod Dębowcem stoi dawne schronisko turystyczne, jedno z najstarszych w polskich Beskidach. W pierwszej połowie XIX wieku wzniesiono tu modrzewiową gajówkę, którą w 1895 roku przejęło niemieckie towarzystwo turystyczne Beskidenverein z Bielska.
Początkowo budynek funkcjonował jako restauracja dla turystów Baumgärtel („Zakątek Leśny”), potem jako schronisko. Po drugiej wojnie światowej przejął je Związek Harcerstwa Polskiego, a w połowie lat 50. – Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze w Bielsku-Białej. W 1955 roku obok schroniska wybudowano domki campingowe, które przetrwały do lat 90. Dziś budynek jest w rękach prywatnych i mieści się w nim gospoda, w której można zjeść całkiem dobry bigos wegetariański.
Spod schroniska roztacza się widok na miasto.
Przy schronisku znajduje się węzeł szlaków turystycznych na Szyndzielnię, Klimczok i Błatnią. Poszłam trochę w górę – na Szyndzielnię
Poniżej polany pod Dębowcem księża palotyni zbudowali drewnianą kaplicę Matki Bożej Fatimskiej i Świętych Dzieci Fatimskich, w której od maja do października co niedziela odprawiane są msze. Tuż obok znajduje się studnia Siostry Łucji. Woda pochodzi z głębi góry, na której stoi kaplica.
Niedaleko kaplicy leży głaz zwany „Kamieniem Seniora”. Upamiętnia miejsce śmierci cenionego bielskiego pastora ewangelickiego Józefa Schimkego.
I jeszcze kilka słów o Domu Turysty w Bielsku-Białej, w którym zatrzymałam się już drugi raz, i mam nadzieję nieostatni. Budynek wzniesiono w 1933 roku jako dom mieszkalny bogatego fabrykanta bielskiego Neumana. W latach drugiej wojny światowej stacjonowało w nim dowództwo SS. Po wyzwoleniu zniszczony pożarem budynek otrzymał PTTK z przeznaczeniem na dom wycieczkowy. Pierwszych powojennych gości przyjął w maju 1955 roku.
Pokoje są czyste i wyposażone w łazienki, obiady w stołówce smaczne, pracownicy na recepcji życzliwi, do dworca blisko – czego chcieć więcej?
październik 2019
Bibliografia
M. Barański, Beskid Śląski. Przewodnik, Pruszków 2019.
Zwiedzaj Bielsko-Białą. Trasy turystyczne. Przewodnik, Wydział Promocji Miasta Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej, Bielsko-Biała 2014.
M. Żeński, Bielsko-Biała i powiat bielski. Na styku Śląska i Małopolski, Pracownia na pastwiskach, Cieszyn 2013.
M. Żeński, Śląsk Cieszyński. Od Bielska-Białej do Ostrawy. Przewodnik turystyczny, Pracownia na pastwiskach, Cieszyn 2012.