Lubelszczyzna - wsie, miasta i miasteczka

Tym razem opowiem o Lubelszczyźnie. Zatrzymałam się w Nałęczowie. Miasteczko przywitało mnie burzą, która rozpętała się koło Puław, czyli tuż przed metą. I tu miła niespodzianka: kiedy szłam na kwaterę, ciągnąc walizę, zatrzymał się samochód i miła pani zaproponowała, że mnie podwiezie. Nie bała się, że sama zmoknie ani że pobrudzę jej samochód. Podziękowałam, bo byłam już blisko. 

Z serdecznością mieszkańców wschodniej Polski spotkałam się wcześniej w Supraślu. Tak jak kiedyś na Podlasiu, tak i teraz na Lubelszczyźnie właściciele kwater, kierowcy busików i napotkani po drodze ludzie byli życzliwymi przewodnikami po terenie. Młodzież przepuszczała starszych w autobusach, ustępowała im miejsca, była cicha i spokojna. Kiedyś jechałam, już nie pamiętam dokąd, i jakaś młoda dziewczyna spytała, czy nie zgubiłam 2 zł., bo znalazła je pod moim siedzeniem. Jej uczciwość mnie zdumiała. Lubię wschodnie ziemie Polski. Tu jest spokojniej, czas płynie wolniej, a ludzie są milsi.
 
Moja nałęczowska kwatera stoi przy ulicy Powstańców 1863 roku, trochę odsuniętej od centrum, ale to nie wada – w Nałęczowie wszędzie jest blisko. Trafił mi się wygodny, duży, jasny pokój z łazienką i z widokiem na ogród. Obok był pokój trzyosobowy, zajęty tylko na jedną noc przez jakąś rodzinę, która przyjechała na maraton do Lublina. Rodzina biegaczy, za pośrednictwem właścicielki domu, przeprosiła mnie za ewentualne poranne hałasy. Następnego dnia mieli bardzo wcześnie wstać. Doprawdy, coś takiego rzadko się zdarza. Rano obudzili mnie nie maratończycy, lecz ptaki. Sąsiednia ulica nie bez powodu nosiła nazwę Słowicza. Właścicielkę kwatery – Panią Joannę – serdecznie pozdrawiam. 
 
Burze mają to do siebie, że szybko mijają, a po nich świeci słońce. Tak było i tym razem. Tuż po przyjeździe poszłam do parku zdrojowego. Jest cudny, pełen kuracjuszy i kaczek. Kaczki mają tu nawet swój pomnik: kacza rodzinka wykuta w metalu.
 
001
 
Okolice Nałęczowa słyną z kowalstwa. W parku, oprócz kaczek, jest jeszcze metalowy, starodawny rower i stoliczek dla dwojga.
 
002
 
Godzinami łaziłam po alejkach wokół stawu z wysepką pośrodku, odwiedzałam pijalnię wód w oranżerii. Spacerkiem po nałęczowskim parku kończyłam każdy dzień pobytu na Lubelszczyźnie. 
 
 
Nałęczów – miasteczko pięknie położone u zbiegu Bystrej i Bochotniczanki, okolone lessowymi wąwozami i zatopione w zieleni. Jego nazwa pochodzi od herbu – Nałęcz – dawnego właściciela tych ziem, Stanisława Małachowskiego. Stanisław majątek utracił przez hulaszcze życie, w którego wir rzucił się po śmierci żony. Sprzedał go krewnemu, Antoniemu Małachowskiemu. To jemu zawdzięczamy powstanie w Nałęczowie uzdrowiska. 
 
Antoni, szukając na swych włościach rud żelaza, odkrył wody o właściwościach leczniczych. Ucieszył się bardzo, bo sam chorował na podagrę. Wkrótce powstały Stare Łazienki – pierwszy dom uzdrowiskowy.
 
007
 
Minęło kilkanaście lat i Nałęczów stał się ulubionym letniskiem polskiej elity kulturalnej. Należał wówczas do Michała Górskiego, który dążył do stworzenia tu miasta-ogrodu. Wymagał, by każda willa była otoczona zielenią i miała odpowiednią fasadę. Zapewne w dużej mierze dzięki niemu dzisiejszy Nałęczów jest taki piękny.
 
Kiedyś reprezentacyjną ulicą była Lipowa. Stoją przy niej najstarsze domy, w tym pensjonat Ewelina, zwany kiedyś Willą pod Matką Boską. Powstał pod koniec XIX wieku. Gościły w nim znamienite postaci, między innymi Bolesław Prus. Dziś budynek lata świetności ma za sobą.
 
012
 
Wyróżniają się za to dwie inne wille: Różana i Gioia. Obie, pięknie odnowione i otoczone dużymi parkami, należą do Barbary i Stanisława Burzyńskich.  
 
Willa Różana jest starsza, powstała pod koniec XIX wieku dla państwa Nagórskich. Pani Nagórska, aktorka i wielbicielka sztuki, gościła u siebie znanych nałęczowskich kuracjuszy. Z willą wiąże się też epizod niepodległościowy. To na niej – jako pierwszej w Nałęczowie – w 1916 roku zawieszono biało-czerwone flagi.    
 
014
 
Willę Gioia – co po włosku znaczy radość – wzniesiono w 1927 roku. Otrzymała ją w posagu Jadwiga Salkowska, późniejsza żona Józefa Becka. Do wybuchu drugiej wojny światowej w willi gościli członkowie polskiego rządu. 
 
013
 
Codziennie starałam się obejść jakąś uliczkę i zawsze znajdowałam coś ciekawego. Na końcu ulicy Bolesława Prusa jest ośrodek rekolekcyjny: dwa okazałe budynki otoczone pięknym ogrodem. Byłam tam dwa razy. Za pierwszym razem w ośrodku panowała głucha cisza. Pewnie wszyscy pogrążeni byli w modlitwie. Za drugim najwyraźniej było już po modłach, a mieszkańcy ośrodka oddawali się świeckim rozrywkom.
 
018
 
Najcenniejszym zabytkiem Nałęczowa jest pałac Małachowskich. Stoi w parku zdrojowym. Powstał w latach siedemdziesiątych XVIII wieku jako rezydencja Stanisława Małachowskiego. Poszłam tam pewnego wieczoru na koncert. Miały być pieśni Okudżawy, a było mydło i powidło z Kalinką i piosenkami Anny German włącznie. Ale w sumie podobało mi się, tym bardziej że sala balowa pałacu uchodzi za jedną z najpiękniejszych w Polsce – zdobią ją barkowe sztukaterie. 
 
010
 
011
 
Drugą, obok Lipowej, ważną nałęczowską ulicą jest Armatnia Góra. Stoi przy niej kościół pw. świętego Boromeusza, zbudowany przez Jana Koszczyca-Witkiewicza w stylu zakopiańskim.
 
016
 
Nie był to styl typowy dla Nałęczowa. Przeważały budowle w stylu szwajcarskim. W stylu szwajcarskim zbudowano między innymi willę Oktawia z 1880. Mieszkali w niej Oktawia i Stefan Żeromscy, kiedy jeszcze nie byli skłóceni. W Nałęczowie jest kilka miejsc związanych z pisarzem. Opiszę je w artykule W Nałęczowie i w Kazimierzu – muzea literackie. Rzecz jasna nie będę pisać o twórczości Żeromskiego. Skupię się na jego życiu osobistym, które wypełniłoby niejedne Dzieje grzechu.   
 
017
 
Rozpisałam się o Nałęczowie, ale prawdziwym celem mojej wizyty na Lubelszczyźnie było Muzeum Wsi Lubelskiej. Wybrałam się tam następnego dnia po przyjeździe, byłam pierwsza i przez długi czas jedyna. W ogóle bardzo często „otwierałam” zabytek, który chciałam obejrzeć. Z powodu popołudniowych burz wstawałam wcześnie, by móc spokojnie coś zwiedzić i nie zmoknąć. Muzeum Wsi Lubelskiej to jeden z największych skansenów w Polsce. Podzieliłabym go na dwie części: górną – zadbaną i dolną – zapuszczoną. Całe szczęście górna jest znacznie większa.
 
 
Tworzą ją zagrody pełne znanych mi z dzieciństwa sprzętów gospodarczych. Jest dwór średniozamożnego ziemianina i cerkiew. Zbudowano ją w połowie XVIII wieku w miasteczku Uhrynów na Ukrainie, potem, po wojnie, przez kilkanaście lat służyła za kościół rzymskokatolicki na Roztoczu, aż w końcu trafiła do skansenu. Grekokatolicy co niedziela mogą sprawować w niej liturgię. 
 
021
 
 Dolna część skansenu to tzw. Powiśle, czyli zarośnięte pokrzywami chatki rybackie wokół stawu z kaczkami. 
 
024
 
025
 
Tuż obok skansenu – dosłownie po drugiej stronie ulicy – jest ogród botaniczny. Z powodu przebudowy tejże ulicy musiałam iść spory kawał naokoło. Przy okazji zobaczyłam piękne osiedle domków jednorodzinnych – a mówią, że Lublin jest biedny. Jakaś Polska B? Nic z tych rzeczy. 
 
Lubelski ogród botaniczny jest duży, zadbany i urozmaicony. Najładniejszy jego obszar to alpinarium. Czułam się tam jak w prawdziwych górach: skałki, strumyczek, w dole jeziorko… z kaczkami. Niestety, nie zwiedziłam dworku Kościuszków. Był zamknięty – wielka szkoda.
 
026
 
029  030
 
Na zakończenie wizyty w Lublinie z góry zerknęłam na Stare Miasto. Ostatkiem sił – przez cały dzień żar lał się z nieba – wdrapałam się na wieżę widokową.
 
031
  
032
 
033
 
Dokładniej Lublin zwiedziłam ostatniego dnia wycieczki, ale już teraz opiszę, co widziałam. Przede wszystkim lubelską archikatedrę pw. świętego Jana Chrzciciela i świętego Jana Ewangelisty. Archikatedra powstała na przełomie XVI i XVII wieku wraz z jezuickim kolegium. Nie ma w niej ani centymetra kwadratowego niezamalowanego – zdobi ją polichromia wykonana w XVIII wieku przez Józefa Meyera.
 
Zwiedziłam Zakrystię Akustyczną słynącą z niezwykłych właściwości akustycznych. Słowa wyszeptane w jednym rogu są doskonale słyszane w przeciwległym, i nigdzie więcej. To zasługa proporcji budowli i kształtu sklepienia. Obok Zakrystii jest Skarbiec. Oba pomieszczenia, podobnie jak całą archikatedrę, pokrywają freski. Zorganizowano w nich wystawę Skarby Archikatedry – cudo! Zeszłam też do podziemi. W czasie badań archeologicznych prowadzonych w 2001 roku natrafiono na ponad sto szkieletów dzieci i dorosłych. Od XVII do XIX wieku w podziemiach chowano elitę ówczesnego społeczeństwa. Jej szczątki – całkiem dobrze zachowane – można oglądać na ekspozycji.   
 
Lubelski zamek – jedna z najcenniejszych budowli w regionie. To tu podpisano akt unii lubelskiej, łączącej Polskę z Wielkim Księstwem Litewskim. Dzisiejszy zamek nie przypomina tego, który w XIV wieku wzniósł Kazimierz Wielki.
   
096
 
Obecny wygląd budowla zawdzięcza Stanisławowi Staszicowi, który na resztkach dawnych murów polecił wznieść gmach z przeznaczeniem na więzienie kryminalne Królestwa Kongresowego. Szczęśliwie zachowały się dwie części dawnego zamku: najstarsza – trzynastowieczna wieża obronno-mieszkalna, tzw. donżon, oraz najpiękniejsza – Kaplica Świętej Trójcy.
   
 098
 
097
 
Kaplica to jeden z najcenniejszych zabytków sztuki średniowiecznej w Polsce i w Europie, wpisany na listę Europejskiego Dziedzictwa. Została wzniesiona za czasów Kazimierza Wielkiego i pełniła funkcję kaplicy królewskiej. W XV wieku z inicjatywy Władysława Jagiełły jej wnętrze zostało w całości pokryte polichromią bizantyjsko-ruską. Przeważają sceny religijne, ale są i dwa portrety władcy – na jednym król pędzi na białym koniu, na drugim klęczy przed Matką Boską. 
 
 
Najmłodszym elementem zamku jest pomnik lwa – symbol więzi z rodakami we Lwowie i na kresach wschodnich. Przy schodach prowadzących na zamkowe wzgórze pojawił się w 1995 roku.
 
095
 
Lubelskie Stare Miasto ze śródmieściem łączy romańska Brama Krakowska.
 
042
 
Z ostatniej kondygnacji rozpościera się widok na miasto, ale jeśli dobrze pamiętam, to nie na bramę się wspięłam. Miasto podziwiałam z neogotyckiej Wieży Trynitarskiej – najwyższej zabytkowej budowli Lublina. Liczy czterdzieści dwa metry. 
 
Lubelskie Stare Miasto jest – powiedziałabym – nierówne: odnowione kamieniczki sąsiadują z budynkami w opłakanym stanie.
 
 
Piękne jest natomiast Krakowskie Przedmieście. Gdy nim wędrowałam, akurat odnawiali lubelski Ogród Saski, więc teraz musi być tu jeszcze ładniej.
 
035
 
Zobaczyłam też oba ośrodki uniwersyteckie. O Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej nie ma co pisać. Zwykłe budynki. Co innego KUL. Trafiłam na uroczyste zakończenie roku akademickiego. Wykładowcy i – jak mniemam – studenci kończący studia ubrani byli w czarne togi, a na głowach mieli kwadratowe czapeczki. Odniosłam wrażenie, że przeniosłam się do Hogwartu. Sama uczelnia duża, zadbana i rozbudowana. Przy drzwiach do sal wykładowych tabliczki z nazwami darczyńców: polonia z Chicago, kościół w Detroit itp. Biedy u nich nie widać. 
 
052
 
051
 
 054
 
Dotarłam na lubelski cmentarz przy ulicy Lipowej – najstarszą nekropolię miasta. Leżą na niej wierni trzech wyznań: katolicy, prawosławni i ewangelicy. W części prawosławnej jest śliczna cerkiewka Świętych Niewiast Niosących Wonności. Wyglądała zupełnie jak z bajki. Złote banieczki na wieżach lśniły w słońcu. Niestety, na zdjęciu tego nie widać. 
 
049  050
 
Drugi dzień wycieczki przeznaczyłam na zwiedzanie ruin zamku w Janowcu, jednak życie zweryfikowało moje plany. Raniutko pojechałam do Kazimierza Dolnego, skąd planowałam przeprawić się promem do Janowca. Nie przyszło mi do głowy, że Wisła tak wylała, że prom nie chodzi. Szłam więc sobie wałem, słoneczko grzało mnie w plecki, wokół piękne widoki. Doszłam do miejsca przeprawy (kilka kilometrów od Kazimierza), a tu pusto. Szukam tego promu po krzakach – nie ma. Zła jak nie wiem co wróciłam do Kazimierza. Słoneczko dalej prażyło, tyle że już nie w plecki.  
 
055
 
Kazimierz nad Wisłą – rynek, kościół, zamek, baszta – prawie każdy z nas widział te miejsca, jeśli nie osobiście, to na zdjęciach. Zamiast przeciskać się przez tłum turystów okupujących rynek, poszłam wąwozem Małachowskiego do Kuncewiczówki. Jest tam muzeum poświęcone Marii i Jerzemu Kuncewiczom. O domu i jego dawnych właścicielach piszę więcej w artykule W Nałęczowie i w Kazimierzu – muzea literackie.  
 
A potem schroniłam się w bajkowym wąwozie korzeniowym. Szkoda, że jest taki krótki. 
 
056
 
057
 
058
 
Następnego dnia zrobiłam drugie podejście do Janowca. Przeprawa promem odpadła, musiałam więc wybrać okrężną drogę przez Puławy, co równało się pobudce skoro świt.   
 
W XVI wieku Puławy były niewielką, nadwiślańską wsią, w XVII wieku marszałek wielki koronny Stanisław Herakliusz Lubomirski na stromym brzegu skarpy wybudował pałac, a w XVIII wieku właścicielami pałacu zostali Czartoryscy.
 
059
 
Wtedy dla Puław nastały złote czasy – były ulubionym zakątkiem Izabeli Czartoryskiej. Z jej inicjatywy powstał wspaniały ogród z fontannami i antycznymi rzeźbami. Postawiono w nim romantyczne budowle: Świątynię Sybilli, Domek Gotycki, Altankę Chińską. Większość z nich stoi do dziś. Puławy pierwszy raz widziałam kilka lat wcześniej. Wtedy parkowe budynki były w opłakanym stanie. Teraz zasłaniały je rusztowania i folie – renowacja. 
 
Więcej na temat Puław i ich najsłynniejszej mieszkanki napisałam w artykule: Izabela Czartoryska – kochanka i kolekcjonerka.
  
060
Pałac w Puławach – Muzeum Czartorskich. 
  
Z Puław dotarłam do Janowca, skromnej wioski znanej z ruin renesansowego zamku. Zamek – położony na skarpie wiślanej, niemal naprzeciwko Kazimierza – wybudował Piotr Firlej, wojewoda ruski. Kiedyś był to gmach ogromny, wzorowany na zamku królewskim w Krakowie, z obszernym dziedzińcem, siedmioma wielkimi salami i prawie stoma pokojami. Rezydencję upiększył i ozdobił Marcin Lubomirski, a potem utracił wskutek hulaszczego życia. Zamek stopniowo podupadał, aż pozostały po nim „malownicze ruinki”.
 
063
 
Ich ostatnim właścicielem był Leon Kozłowski. Kupił je w latach 20. XX wieku. Zamierzał zamek odbudować, ale wojna pokrzyżowała mu plany. Po wyzwoleniu ruiny pozostały w jego rękach. Kozłowski był więc „panem na zamku” – jedynym w PRL-u i jednym z nielicznych w całym bloku wschodnim. Jednak coraz trudniej było mu utrzymywać rozpadającą się budowlę i w 1975 roku sprzedał ją muzeum w Kazimierzu Dolnym. Otrzymał milion złotych, za który mógł kupić kilka małych fiatów. 
 
064
 
Jak każdy szanujący się zamek, również i ten w Janowcu ma swojego ducha. W księżycowe noce, ale bywa że i w dzień, przechadza się po nim młoda, piękna dziewczyna, ubrana w czarną suknię. Miejscowi twierdzą, że to Helena Lubomirska, która miała nieszczęście zakochać się w rybaku. Rodzice, średnio zachwyceni wyborem córki, próbowali wyperswadować jej ten niedorzeczny – ich zdaniem – związek. Helena była jednak nieugięta. Za karę trafiła tam, gdzie zazwyczaj trafiają zbuntowane panny wielkich rodów – do zamkowej wieży. Wolność zwrócił jej samobójczy skok na dziedziniec. Początkowo Helenę pochowano w kościele w Kazimierzu. Po pewnym czasie, gdy już jako Czarna Dama zaczęła krążyć po zamkowych krużgankach, przeniesiono ją do podziemi kościoła w Janowcu. Pewnie, żeby miała bliżej. 
 
065
 
Czarna Dama z zamku w Janowcu ma ponoć konkurentkę – Białą Damę. To inna, nieznana z imienia, panna Lubomirska. Ta jednak nie pokutuje za grzechy, lecz strzeże pozostałości rodowej rezydencji. Ciekawe, czy obie damy kiedyś się spotykały.
 
066  067
 
Na zamku w Janowcu byłam pierwsza i jedna. Połaziłam po nim w spokoju, obejrzałam wystawę porcelany z Delft, moją ulubioną biało-niebieską. Obeszłam dawny ogród zamkowy i malutki skansen, a w nim osiemnastowieczny dwór szlachecki i budynki gospodarcze ze wsi Manioki.
  
071
 
072
 
Ze skarpy podziwiałam piękne, rozległe widoki: leżący w dole Janowiec, ciągnące się za nim pola i Wisłę.    
 
070
 
069
 
Kiedy opuszczałam ruiny, przyszła wycieczka małolatów, a gdy zeszłam do wsi, rozpętała się burza. Wyobrażam sobie, co wtedy działo się na zamku. Burzę przeczekałam w Janowcu. Celowo nie wróciłam do Puław pierwszym autobusem. Chciałam zobaczyć zamek w groźnej scenerii i połazić po wsi. Lubię takie miejsca: kilka uliczek, kościół, wiejskie sklepiki. 
 
068
 
Do Nałęczowa wracałam z krótkim postojem w Kazimierzu, który w dzień powszedni, bez tłumu turystów, wyraźnie zyskuje. Spacerowałam po pustych uliczkach, wale wzdłuż Wisły.
 
074
 
080
 
078
 
Obejrzałam klasztor Ojców Reformatorów i Sanktuarium Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Leżą na wzgórzu zwanym dawniej Plebanią, z którego widać zabytki Kazimierza: kościół farny, zamek, basztę, Górę Trzech Krzyży, no i oczywiście całe miasto. 
 
081  082
 
083
 
W XII wieku tu, gdzie dziś jest Kazimierz, była osada zwana Wietrzną Górą. Król Kazimierz Sprawiedliwy podarował ją siostrom norbertankom, a one w dowód wdzięczności nazwały osadę Kazimierzem. Inny król Kazimierz, zwany Wielkim, wzniósł w mieście kościół farny, a u jego stóp zbudował zamek obronny. W XVI i XVII wieku miasto przeżywało swój złoty wiek. U podnóża zamkowej baszty powstał wielki port handlowy, a wzdłuż Wisły wybudowano blisko sześćdziesiąt spichlerzy.
 
084
 
Powstały bogato zdobione kamienice – Przybyłów i Celejów z najpiękniejszą w Polsce attyką. W XVII wieku Wisła, której Kazimierz zawdzięczał swój rozkwit, odsunęła się (dosłownie) od niego. Ruch w porcie zamarł. Potop szwedzki spustoszył miasto, a wojna północna, pożary i epidemie dokończyły dzieła zniszczenia.
 
Kazimierz nad Wisłą odrodził się w latach międzywojennych, ale nie jako miasto kupców, lecz artystów. Wielka w tym zasługa rektora warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, profesora Tadeusza Pruszkowskiego, który przywoził tu swych studentów na plenery malarskie. Artyści – bardziej lub mniej utalentowani – przybywają tu do dziś. 
 
077
 
[Więcej o Kazimierzu Dolnym piszę w artykule: Lubelszczyzna, czyli lubię wracać tam, gdzie byłam już]. 
 
Następny dzień spędziłam bliżej Nałęczowa, we wsi Wojciechów, która słynie z kowalstwa. W szesnastowiecznej Wieży Ariańskiej jest muzeum poświęcone temu rzemiosłu. Można w nim zobaczyć starą kuźnię z paleniskiem i kowadłem oraz przeróżne cudeńka: świeczniki, krzyże, żyrandole, kraty kominkowe, kwietniki. To prace konkursowe wykonane przez kowali polskich i zagranicznych podczas Ogólnopolskich Spotkań Kowali odbywających się co roku w lipcu.  
 
092
 
 
We wsi jest też autentyczna, czynna kuźnia. Chciałam coś kupić od kowala, ale nie miał nic ciekawego. Na takie wyroby nie ma popytu i wykonuje je raczej na zamówienie.
 
088
 
Spodobał mi się jeden świecznik ścienny. Niestety, był to wzór, nie na sprzedaż. Potem taki sam widziałam w muzeum na zamku w Lublinie.
 
0103
 
W Wojciechowie jest też modrzewiowy kościółek, od którego na cmentarz wiedzie cudowna aleja, obsadzona potężnymi drzewami. Ostatnia droga mieszkańców miejscowości robi wrażenie. 
  
086  087
 
We wsi działa też prywatny miniskansen za 5 złotych (dosłownie). Tworzy go dawne gospodarstwo: chałupa, szopka garncarza, stodoła. W chałupie pomieszanie stylów i epok – na podłodze klepisko, na szafce telewizor z lat 60. Czyli wszystko, co zostało po przodkach, dalszych i bliższych. 
 
093
 
 094
 
Z Wojciechowa do Nałęczowa jest tylko pięć kilometrów, wróciłam więc na piechotę. Mijane wsie do złudzenia przypominały tę, w której od dzieciństwa spędzam wakacje, ale nic dziwnego – leży niemal naprzeciwko, na drugim brzegu Wisły. Już niedługo te ziemie – Lubelszczyznę i Mazowsze – połączy most. Będzie to już trzeci most w tym miejscu, między miejscowościami Kamień i Solec. Niektórzy twierdzą, że ciąży nad nim fatum. Pierwszy spalono podczas pierwszej wojny światowej. Drugi, odbudowany w maju 1939 roku, spłonął kilka miesięcy później. Miejmy nadzieję, że ten – trzeci – będzie miał więcej szczęścia.  
 
 
Aneks 
 
Kilka słów o mojej wcześniejszej wizycie na Lubelszczyźnie. Zwiedziłam wtedy pałac w Kozłówce zbudowany w XVIII wieku dla Michała Bielińskiego. Warto go zobaczyć, bo to jedyna w Polsce magnacka rezydencja, która oparła się dziejowym zawieruchom. Przetrwała wszystkie wojny i wygląda tak, jak za czasów swych właścicieli – zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Zwłaszcza środek jest imponujący. We wszystkich pomieszczeniach są piękne meble, kaflowe piece, marmurowe kominki, rzeźby. Na stołach i komodach stoją świeczniki, srebra i porcelana. Na dębowych parkietach leżą kobierce, a ściany zdobią lustra oraz ogromna kolekcja obrazów. Wrażenie robią schody wiodące na piętro – rozłożyste, zdobione sztukateriami i fikuśną, złoconą poręczą. 
 
099
 
Od końca XVIII wieku do 1944 roku majątek należał do Zamoyskich. Pałac okres świetności przeżywał za czasów pierwszego ordynata, Konstantego Zamoyskiego. Konstanty założył wodociągi i kanalizację, dbał też o niepowtarzalność swojej rezydencji. Gdy stawiał piece, kazał zniszczyć formy, z których w Miśni wypalono kafle – nikt nie mógł mieć takich, jakie miał pan na Kozłowce. 
 
W 1944 roku w Kozłówce utworzono pierwsze na wyzwolonych ziemiach muzeum. Pół wieku później w jednym z pawilonów powstała Galeria Socrealizmu. Gromadzi obrazy, rzeźby, plakaty i sprzęty codziennego użytku powstałe w pierwszej połowie lat 50. Po odwilży wszystkie te dzieła zawędrowały właśnie do magnackiej Kozłówki, w której przez pewien czas funkcjonowała Centralna Składnica Muzealna. Miały pójść w zapomnienie, ale stały się historyczną ciekawostką – jedyną taką kolekcją w Polsce.    
 
0100
 
 
Pisząc ten artykuł, korzystałam z książek: 
 
Na ludowo. Polska niezwykła, Demart SA, Warszawa 2011. 
G. Pauszer-Klonowska, Pani na Puławach, Czytelnik, Warszawa 1988. 
J. Sobczak, Duchy w polskich zabytkach, Muza SA, Warszawa 2011. 
100 najpiękniejszych miejsc w Polsce, Poznań, brak daty wydania. 
 
oraz z materiałów reklamowych wydawanych przez zwiedzane przeze mnie miejscowości i obiekty.  
czerwiec 2013