Niemal każdy ma swoje ulubione miejsca, do których może wracać wiele razy i nigdy nie ma dosyć. Dla mnie jednym z takich miejsc jest Sandomierz. Znam niemal każdą jego uliczkę i każdy budynek, ale pewnie jeszcze nieraz go odwiedzę.
Sandomierz – miasto niczym Rzym położone na siedmiu wzgórzach. Na tym nie kończą się ich podobieństwa. Przez Rzym przepływa Tyber, przez Sandomierz – Wisła.
Rzym pełny jest pamiątek przeszłości, ale i Sandomierz może pochwalić się wieloma – samych zabytków architektury ma ponad sto dwadzieścia. To dużo jak na tak niewielkie miasto.
I Rzym, i Sandomierz przyciągają twórców kina. Ze Schodów Hiszpańskich schodzą księżniczka Anna i amerykański reporter Joe Bradley (Rzymskie wakacje), w fontannie di Trevi zażywa nocnej kąpieli Sylvia (Słodkie życie), a po sandomierskim rynku jeździ na rowerze ksiądz Mateusz Żmigrodzki, bohater serialu o księdzu-detektywie, wzorowany na włoskim filmie Don Matteo.
Według mitologii Rzym założył Romulus, jeden z braci wykarmionych przez wilczycę. Jego kompani, nie mogąc znaleźć sobie żon, porwali Sabinki. W Sandomierzu też historia przeplata się z legendami. Tak będzie i w moim tekście. Fakty historyczne przemieszam z ludowymi podaniami i wcale nie napiszę, co jest prawdą, a co nie. Niech moje „sandomierskie wakacje” będą trochę baśniowe.
Wiele wieków temu na wysokiej wiślanej skarpie stanął wojownik zwany Sędomirem. Spodobała mu się piękna okolica i postanowił zostać tu na stałe. Założył więc gród, który skromnie – od swojego imienia – nazwał Sandomierzem. A może było zupełnie inaczej i nazwa miasta pochodzi od Sanu, który właśnie w tym miejscu wpadał – czyli domierzał – do Wisły? Tego nikt nie wie.
Nie wiadomo też, kiedy dokładnie Sędomir przybył w okolice dzisiejszego Sandomierza. Faktem jest, że już w X wieku był tu gród obronny otoczony wałem. Leżał na żyznych glebach, przy głównych szlakach handlowych. Wędrowali po nich królowie, duchowni i kupcy. Dzięki nim Sandomierz szybko się rozwijał – tak szybko, że stał się łakomym kąskiem dla Tatarów. Kilkakrotnie łupili go i mordowali mieszkańców, ale nie zdołali pokonać.
W XIV wieku Sandomierz rozkwitał. Miasto upodobał sobie Kazimierz Wielki, który zastał je drewniane, a zostawił murowane. Opasał murami obronnymi, wytyczył rynek z ratuszem i postawił dwie najważniejsze budowle: zamek i katedrę.
Tego, czego w XIII wieku nie udało się Tatarom, w XVII stuleciu dokonali Szwedzi – miasto zalał potop. Najeźdźcy działali tak skutecznie, że Sandomierz przez lata nie mógł podnieść się z upadku, tym bardziej że po odejściu Szwedów mieszkańców przetrzebiła zaraza.
Gdy Polska znikła z mapy Europy, Sandomierz najpierw wpadł w ręce Austriaków, a potem Rosjan. Wolność odzyskał, jak reszta ziem polskich, w 1918 roku. Dziś Sandomierz jest przede wszystkim miastem turystycznym, które – jak kiedyś Sędomira – zachwyca tysiące odwiedzających.
W Sandomierzu mam swoje ulubione miejsce, trochę odsunięte od centrum, słoneczne, z pięknym widokiem na miasto. To Wzgórze Staromiejskie. Stoi na nim dawny klasztor dominikański i przylegający do niego kościół pw. świętego Jakuba, który historycy sztuki zaliczają do zabytków najwyższej klasy. Zbudowano go z wypalanej czerwonej cegły w pierwszej połowie XIII wieku, jest więc jedną z najstarszych ceglanych świątyń w Polsce.
Do kościoła warto dojść ulicą Podwale Dolne, która biegnie dnem wąwozu. Gałęzie porastających go drzew tworzą liściasty baldachim, a ich korzenie wiją się na piaszczystych ścianach.
Wąwóz wiedzie wprost do głównego wejścia do kościoła. Wieńczy je romański dwudzielny portal, zwany bramą niebios. Portal zdobią niewielkie rzeźby, między innymi kobiecej główki – to księżna Adelajda, córka króla Kazimierza Sprawiedliwego i fundatorka kościoła. Spoczywa w barokowej kaplicy w drewnianym sarkofagu wykonanym z jednego dębowego kloca.
Wejdźmy do wnętrza. Jest mroczne i tajemnicze: gołe ściany, ceglane filary podtrzymujące belkowany strop, nieliczne epitafia, proste, żelazne żyrandole i witraże, które wpuszczają niewiele światła.
Żyrandole i ołtarz główny zaprojektował profesor Wiktor Zin. Dawny ołtarz spłonął w 1905 roku. Dziś w miejscu, gdzie stał, wisi szesnastowieczny krucyfiks.
Romański surowy wystrój kościoła przełamują kaplice. Od południa jest secesyjna kaplica Matki Bożej Różańcowej,
od północy – bogato zdobiona sztukateriami, barokowa kaplica Męczenników Dominikańskich. Obraz w ołtarzu przedstawia ich śmierć w 1260 roku podczas drugiego najazdu tatarskiego. Stało się to tuż po porannej mszy odprawianej przez leciwego przeora Sadoka. Zanim rozpoczął nabożeństwo, otworzył księgę Martyrologium, by odczytać imię męczennika, któremu dzień był poświęcony. Spojrzał na pergaminową kartę i zamarł. Pozłacane litery układały się w napis: „Dziś błogosławionego Sadoka, przeora, i czterdziestu ośmiu dominikańskich braci w Sandomierzu przez Tatarów okrutnie pomordowanych”.
Po mszy do kościoła wdarli się Tatarzy. Na ich widok zakonnicy rozpoczęli pieśń: „Salve Regina, Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia”. Tatarzy napięli łuki. Jak przepowiedziała księga, żaden z braci nie ocalał. Po latach wszyscy zostali wyniesieni na ołtarze. Ich święto przypada 2 czerwca.
Gdy bracia ginęli z rąk pogan, w przyklasztornej stajni stał wół. Przerażony krzykami pobiegł na wysoki kurhan usypany na obrzeżach miasta (przed wiekami spoczął w nim Sędomir) i na jego zboczu rogiem wyrył słowa pieśni, którą zakonnicy żegnali się z życiem: SALVE REGINA. Ten napis jeszcze do niedawna znajdował się na pagórku. Niektórzy twierdzą, że wypalili go prochem konfederaci barscy. Przez lata klerycy sandomierskiego seminarium duchownego dbali, aby litery nie zarosły trawą. Dziś nie ma już po nich śladu.
W pobliżu kościoła pw. świętego Jakuba rosną stare lipy. Zasadził je święty Jacek Odrowąż. Szukał odpowiedniego miejsca pod budowę klasztoru i trafił na Wzgórze Staromiejskie. Było wygodne, nasłonecznione, leżało naprzeciwko grodu, słowem, miejsce doskonałe. Był tylko jeden mały kłopot – jego właściciel, wielki bezbożnik, nie chciał wzgórza sprzedać. W końcu zgodził się je odstąpić, ale pod jednym warunkiem: kazał Jackowi posadzić lipy – do góry korzeniami. Ten przyjął wyzwanie. Modlił się gorąco i został wysłuchany. Wiosną następnego roku na wzgórzu kwitły lipy...
a wśród nich wznosił się klasztor.
Na południowych stokach Wzgórza Staromiejskiego, od patrona kościoła zwanego też Świętojakubskim, zakonnicy posadzili krzewy winorośli. Trochę wyobraźni i można poczuć się jak w Toskanii – znowu słoneczna Italia.
Zatrzymajmy się tu na chwilę. Ze wzgórza bowiem widać trzy inne sandomierskie budowle.
Pierwsza z prawej to zamek. W Sandomierzu jeszcze za czasów rozbicia dzielnicowego była drewniana książęca siedziba, kilkakrotnie grabiona przez Tatarów. Na jej miejscu w XIV król Kazimierz Wielki wystawił murowany zamek, jako część systemu obronnego miasta. Dwa wieki później król Zygmunt Stary przebudował warownię w stylu renesansowym. Prace powierzył architektowi Benedyktowi zwanemu Sandomierzaninem. Mistrz Benedykt nie był nowicjuszem, wcześniej te same cechy nadał Wawelowi. Pod jego nadzorem w Sandomierzu powstała wspaniała czteroskrzydłowa rezydencja.
Zamek, jak wiele innych budowli w Polsce, zniszczyli Szwedzi – wysadzili go w powietrze. Pod ruinami zginęło ponad dwa tysiące ludzi. Uratował się jeden rycerz Bobola, który, porwany wybuchem, wraz z koniem przeleciał nad Wisłą i bezpiecznie wylądował na drugim brzegu. Z zamku ocalało tylko jedno skrzydło, z wieżą zwaną kurzą nóżką.
Po utracie przez Polskę niepodległości sandomierski zamek powoli popadał w ruinę. W końcu Austriacy przeznaczyli go na więzienie. Skazańcy przebywali w nim aż do 1959 roku. W latach 80. XX wieku zamkowe komnaty zajęło Muzeum Okręgowe.
Burzowe chmury odbudowały sandomierski zamek
Spójrzmy jeszcze raz na widok rozciągający się ze Staromiejskiego Wzgórza. Na lewo od zamku widnieje wysmukła wieża. Zdobi bazylikę katedralną pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, największy sakralny obiekt diecezji sandomierskiej.
Kiedyś obie budowle – zamek i świątynię – łączył most przerzucony nad lessowym wąwozem. Most zawalił się w 1260 roku podczas najstraszniejszego z tatarskich najazdów. Wrogie wojska podeszły pod miasto. Wysłany przez chana poseł obiecał kasztelanowi Piotrowi Krępie, że jeśli mieszkańcy Sandomierza oddadzą cały swój dobytek, ujdą z życiem. Kasztelan udał się do tatarskiego obozu, by omówić szczegóły ugody. Niestety, do domu nie wrócił. Chan zabił go bez mrugnięcia okiem i przypuścił szturm na miasto. Mieszkańcy chcieli schronić się w kościele z białego kamienia – romańskiej poprzedniczki dzisiejszej bazyliki. Wielu wbiegło na most, który nie wytrzymał ich ciężaru. Tatarzy nie mieli litości. Rzeź była tak wielka, że krew mordowanych spłynęła do Wisły i zabarwiła jej wody na czerwono.
Dziś dnem wąwozu między kościołem i zamkiem biegnie zwykła ulica. Dawnej świątyni z białego kamienia też już nie ma. Na jej miejscu stoi ogromna gotycka katedra z czerwonej cegły. Jest jednym z sześciu obiektów sakralnych wzniesionych przez króla Kazimierza Wielkiego w ramach pokuty za zabicie wikariusza krakowskiego Marcina Baryczki, który ośmielił się wypomnieć władcy nadmierną słabość do kobiet. Kazimierz kazał utopić zuchwałego księdza, a potem, by odkupić grzech, fundował kościoły.
Sandomierska katedra, z zewnątrz gotycka, surowa, kryje przebogate, barokowe wnętrze: mnogość ołtarzy, rzeźb, malowideł, ornamentów i złoceń przytłacza. Jej największym skarbem są piętnastowieczne polichromie bizantyjsko-ruskie zdobiące ściany prezbiterium. W bazylice jest też malowidło tak kontrowersyjne, że przez kilka lat było zasłonięte płytami. To unikatowy obraz Karola de Prevot Rytualny mord Żydów.
Na tyłach katedry lokalny twórca umieścił swoje rzeźby.
A naprzeciwko, przy ulicy Katedralnej, stoi niewysoki podłużny budynek. Przez lata gościł w nim Jarosław Iwaszkiewicz. Tu, jak sam przyznał, „powstały jego najlepsze rzeczy”. Kiedyś w budynku było muzeum pisarza, dziś jest Ośrodek Pomocy Społecznej. Związki Iwaszkiewicza z Sandomierzem można poznać na wystawie „Ciemne ścieżki” w Muzeum Okręgowym w zamku.
Ze Staromiejskiego Wzgórza widać jeszcze jedną wieżę – to dzwonnica. Zbudowano ją w XVIII wieku jako dzwonnicę katedry, która w tamtych czasach nie miała wieży z sygnaturką. Dzwonnica stanęła w miejscu, gdzie kiedyś był dom Świątników pełniących w świątyni wszelkie posługi, wśród nich – bicie w dzwony. Świątnicy pochodzili ze Świątnik, podsandomierskiej wsi służebnej, o której jeszcze napiszę.
Wewnątrz dzwonnicy są trzy dzwony: największy i najstarszy to siedemnastowieczny Michał Anioł, drugi, Najświętsza Maryja Panna, został odlany w połowie XVIII wieku. Począwszy od 1444 roku codziennie wieczorem dzwony biją dziewięć razy za mieszkańców miasta poległych w bitwie pod Warną.
Tuż obok dzwonnicy, naprzeciwko wejścia do bazyliki, stoi sufragania, pochodzący z drugiej połowy XVIII wieku budynek ozdobiony płaskorzeźbą przedstawiającą Chrystusa Dobrego Pasterza.
Ulicą Mariacką idziemy w stronę rynku. Po prawej mijamy sandomierski Watykan: budynki należące do instytucji kościelnych. Pierwszy za dzwonnicą to Instytut Teologiczny im. błogosławionego Wincentego Kadłubka, dawny Dom Księży Emerytów.
Sąsiaduje z nim pałac biskupi, klasycystyczny budynek z połowy XIX wieku. Jego ozdobą jest narożny, okrągły ryzalit, w którym mieści się kaplica.
Trochę z tyłu, na wiślanej skarpie stoi Dom Długosza. Mało kto wie, że znany kronikarz parał się budownictwem. Oczywiście nie stał na rusztowaniu z kielnią w ręku, lecz fundował kościoły, domy mieszkalne dla duchowieństwa i bursy szkolne. Wszystkie miały charakterystyczny wygląd: ich czerwone ściany poprzecinane były geometrycznymi wzorami utworzonymi z czarnych przypalanych cegieł. I wszystkie określano mianem Domu Długosza. Było ich tak wiele, że mówiono wręcz o stylu długoszowym.
Sandomierski Dom Długosza powstał jako budynek mieszkalny dla ośmiu księży mansjonarzy, których kronikarz – będący też sandomierskim kanonikiem – sprowadził do miasta, by dbali o oprawę muzyczną nabożeństw w katedrze. Dziś mieści się w nim Muzeum Diecezjalne.
Jednym z eksponatów muzealnych zgromadzonych w Domu Długosza są rękawiczki królowej Jadwigi. Podarowała je mieszkańcom wspomnianej wsi Świątniki, by podziękować za uratowanie życia. Królowa często odwiedzała Sandomierz. Modliła się w kościele pw. świętego Jakuba, a po modlitwie przechadzała wąwozem, dziś noszącym jej imię. Pewnego razu wracającą do Krakowa królową zaskoczyła śnieżyca. Sanie Jadwigi utknęły w zaspie. Z pomocą ruszyli mieszkańcy wioski, którzy na rękach przenieśli ją w bezpieczne miejsce. Królowa spędziła noc w wiejskiej chacie. Rankiem spytała, w jaki sposób może odwdzięczyć się za gościnę. Chłopi poskarżyli się na niegodziwego pana. Jadwiga obiecała, że odkupi od niego wioskę, a na potwierdzenie swych słów wręczyła im rękawiczki z białej skórki. Królowa dotrzymała słowa. Wykupiła wieś, która od tamtej pory nazywa się Świątniki, a jej mieszkańcy przez lata pełnili służbę w sandomierskiej katedrze.
W pobliżu Domu Długosza wznosi się imponujące Collegium Gostomianum – jedna z najstarszych szkół średnich w Polsce.
Na początku XVII wieku ufundował ją Hieronim Gostomski, urodzony w Sandomierzu luteranin. W Polsce brakowało wykształconych luteranów, Gostomski postanowił więc ufundować szkołę, w której ich synowie mogliby pobierać nauki. Własnego syna posłał do jezuitów do Poznania, oczywiście z luterańskim opiekunem, żeby chronił chłopaka przed zgubnymi wpływami „czarnych katolickich gawronów”. Opiekun pierwszy uległ wpływom gawronów i szybko został jednym z nich. Gostomski wpadł w gniew, ale gdy ochłonął, sam zmienił wiarę i zamiast protestanckiej szkoły wybudował jezuickie kolegium dla synów szlacheckich. Dziś w Collegium Gostomianum mieści się liceum ogólnokształcące dla synów i córek przedstawicieli wszystkich stanów.
Piękny, późnorenesansowy budynek, zwieńczony – niczym koroną – ozdobną attyką, stoi na skraju wiślanej skarpy. Skarpa, opadające ku rzece lessowe urwisko, wgląda malowniczo, ale przysparza kłopotów. Osuwa się, stanowiąc zagrożenie dla mieszkańców miasta i jego zabytków. Południowe skrzydło Collegium Gostomianum nie pochodzi z XVII wieku. Osuwisko sprawiło, że ta część budynku została rozebrana i postawiona na nowo w bezpieczniejszym miejscu.
U podnóża skarpy stoi pomnik Jana Pawła II. Można dotrzeć do niego po schodkach, zwanych kozią drogą.
Wracajmy jednak na ulicę Mariacką i chodźmy na rynek.
Przez lata większość sandomierskich budowli powstawała z drewna. W 1349 roku wszystko się zmieniło – za sprawą Litwinów drewniany Sandomierz poszedł z dymem. Król Kazimierz Wielki zlecił odbudowę miasta. Na Wzgórzu Miejskim kazał wytyczyć duży prostokątny rynek, na jego środku zbudować ratusz, a wokół niego – kamienice. Zamiast łatwopalnego drewna polecił użyć kamienia i cegły. Całość opasał obronnymi murami.
Sandomierz zachował średniowieczny układ przestrzenny. Lekko pochyły rynek otaczają piękne, zabytkowe kamieniczki i choć są różnobarwne, to najbardziej znaną jest biała kamienica Oleśnickich. Wyróżnia się dekoracyjnym szczytem i okazałymi podcieniami.
W kamienicy Oleśnickich w kwietniu 1570 roku odbył się zjazd polskich innowierców: luteranów, kalwinów i braci czeskich. Podpisali zasady tzw. zgody sandomierskiej, najstarszego aktu ekumenicznego w Europie, kończącego walki między różnymi wyznaniami protestanckimi. Dziś wewnątrz kamienicy działa poczta, a na jej dziedzińcu jest wejście do Podziemnej Trasy Turystycznej.
Rzym ma katakumby, a Sandomierz lochy. Kryją się pod rynkiem i kamieniczkami. Otaczające Sandomierz mury obronne sprawiły, że miasto nie mogło się rozrastać, a kupcy potrzebowali miejsca, gdzie mogliby składować swoje towary. Znaleźli je pod ziemią. Zaczęli kopać wielopoziomowe korytarze i komory. Drążyli je przez cztery stulecia – od XIII do XVI wieku. Niektóre sięgały dwunastu metrów w głąb ziemi. Są tacy, którzy twierdzą, że ciągną się pod dnem Wisły do zamku w Baranowie Sandomierskim.
Gdy w XVII wieku Sandomierz zaczął podupadać, piwnice opustoszały. Lochy zaczęły się walić, a piękne kamieniczki – dosłownie – tracić grunt pod nogami. W latach 60. XX wieku przystąpiono do zasypywania komór. Niektóre jednak pozostawiono i połączono. Tak powstała Podziemna Trasa Turystyczna. Udostępniono ją w 1977 roku. Nigdy jej nie zwiedziłam. Sandomierz zbyt dużo oferuje na powierzchni, by schodzić pod ziemię.
Piwnice były też miejscem schronienia mieszczan podczas najazdów tatarskich. W 1287 Tatarzy po raz kolejny stanęli pod murami miasta. Tym razem sprawy wzięła w swoje ręce Halina, córka kasztelana Piotra Krępy. Wyprowadziła Tatarów w pole, a raczej zaprowadziła do sandomierskich lochów, z których już nie wyszli. Podobnie jak ojciec udała się do obozu chana tatarskiego, ale tym razem to ona miała dla niego propozycję. Obiecała, że wprowadzi jego wojowników do miasta przez sekretne podziemne przejścia. Ten, nie przeczuwając podstępu, chętnie się zgodził. Gdy ostatni Tatar zniknął w tunelu, obrońcy miasta zasypali głazami wejście. Dzielna Halina zginęła, ale Sandomierz ocalał.
Na rynku stoi ratusz, dawna siedziba władz miejskich. Wybudowano go w XIV wieku, a w XVI ozdobiono renesansową attyką. W następnym stuleciu budynek zyskał wieżę z hełmem zwieńczonym żelaznym orłem – herbem Sandomierza. Na ścianach ratusza widnieją dwa zegary: pierwszy – klasyczny, odmierza czas na wieży, drugi – słoneczny, wykonany w technice sgraffito przez Tadeusza Przypkowskiego z Jędrzejowa, zdobi budynek główny.
W bruku sandomierskiego rynku tkwi kotwica z łańcuchem wiszącym z nieba – niebanalny symbol związków miasta z Bałtykiem. Kotwica jest zabytkowa, kiedyś spoczywała na dnie Wisły.
Z dużym rynkiem sąsiaduje mały, na którym stały – i wciąż stoją – kupieckie budy i stragany.
W dawnych wiekach zapewne handlowano jadłem i przyodziewkiem, dziś przede wszystkim biżuterią z krzemienia pasiastego. Dobrze się w niego zaopatrzyć, bo to kamień optymizmu. O prehistorycznych kopalniach krzemienia pasiastego napisałam w artykule Świętokrzyskie pradzieje. Wspomniałam też, że w Sandomierzu krzemieniowi wystawiono pomnik. Stoi przed wejściem do siedziby burmistrza.
Burmistrz urzęduje w dawnym klasztorze dominikanów, położonym nieopodal dużego rynku. Klasztor, wraz z nieistniejącym już kościołem pw. świętej Magdaleny, zbudowano w XVI wieku. Podczas wojen napoleońskich wybuch zmagazynowanego wewnątrz prochu zniszczył budynek i do naszych czasów zachowało się tylko południowe skrzydło, wsparte ogromnymi przyporami.
Obok stoi Dom Jordanów, niewielki budynek z XV wieku, jedna z najstarszych świeckich budowli Sandomierza. Wyglądem przypomina siedzibę burmistrza – ma taki sam spadzisty dach i przypory.
Jak pisałam, na rozkaz króla Kazimierza Wielkiego Sandomierz został opasany murami obronnymi. Grube na dwa i wysokie na dziewięć metrów, miały chronić mieszkańców przed najazdami Tatarów.
Do miasta prowadziły cztery bramy i dwa tajemne przejścia. Do naszych czasów przetrwało jedno z nich, zwane Uchem Igielnym. To dawna furta klasztorna, przez którą na skróty chadzali ojcowie dominikanie, spiesząc z kościoła pw. świętego Jakuba do klasztoru przy rynku. Nazwa furty nawiązuje do jej kształtu i do opowieści z Nowego Testamentu o tym, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz dostanie się do nieba.
Spośród czterech bram, Zawichojskiej, Lubelskiej, Krakowskiej i Opatowskiej, też przetrwała tylko jedna – Opatowska. Została wzniesiona w XIV wieku, a w XVI – podobne jak ratusz – ozdobiona renesansową attyką. W nocy wejścia o miasta strzegła zamocowana w otworze bramy krata. Zachowała się prowadnica służąca do jej opuszczania. Dziś wysoka na trzydzieści trzy metry Brama Opatowska służy turystom jako doskonały punkt widokowy.
Widać z niego dachy dawnego klasztoru, który przez blisko trzysta lat był siedzibą panien benedyktynek. Z klasztornymi budynkami sąsiaduje kościół pw. świętego Michała Archanioła. W jego wnętrzu jest siedemnastowieczna niesamowita ambona w kształcie drzewa genealogicznego opatów benedyktyńskich, począwszy od świętego Benedykta. Obok kościoła stoi Dworek Kapelana mieszczący dziś sąd biskupi. Wszystkie te różowawe budynki tworzą jeden z największych i najpiękniejszych zespołów barokowych w Polsce.
Od początku XX wieku działa tu Wyższe Seminarium Duchowne, szczycące się wspaniałą biblioteką. W jej zbiorach kryją się bezcenne rękopisy i starodruki.
Na tyłach seminarium jest ogród. Nawet zerknąć na niego nie można, bo otacza go wysoki mur. W początkach XIX wieku na terenie ogrodu, pod karczowaną lipą, znaleziono hełm, grot włóczni oraz koronę, które najprawdopodobniej należały do Kazimierza Wielkiego.
Z Bramy Opatowskiej widać też dachy siedemnastowiecznego kościoła pw. świętego Józefa i sąsiadujących z nim budynków dawnego klasztoru reformatów. Do budowy świątyni wykorzystano cegły ze zburzonego podczas potopu szwedzkiego zamku, który stał na wiślanej wyspie w Zawichoście.
W posadzce kościoła jest drewniana pokrywa, zasłaniająca wejście do podziemi. Spoczywają tam reformaci – zgodnie z regułą zakonną na ziemi z cegiełką pod głową – i osoby świeckie, wystarczająco bogate, by mogły zapłacić za pochówek w kościelnych murach. Do 1864 roku, czyli do kasaty zakonu, w podziemiach spoczęło ponad tysiąc zmarłych. Była wśród nich Teresa Izabela Morsztynówna, wojewodzianka sandomierska, żyjąca pod koniec XVII wieku. Piękna, majętna i dobrze wykształcona panna miała wielu kandydatów do ręki (i posagu), ale postanowiła zostać mniszką. Nie zdążyła jednak przywdziać habitu, bo nagle, w osiemnastej wiośnie życia, zmarła. Od trzystu lat leży w krypcie w podziemiach kościoła pw. świętego Józefa, a jej ciało nie ulega rozkładowi.
Przez szybkę w trumnie widać twarz Teresy i dłonie w rękawiczkach. Twarz, pokryta warstwą kurzu, wygląda nienaturalnie, ale ciało pod odzieżą jest podobno takie, jak za życia dziewczyny. To zagadkowa mumifikacja, bo warunki panujące w krypcie jej nie sprzyjają. Wszystkie inne pochowane tu zwłoki dawno uległy rozkładowi. To, że ciało Teresy oparło się upływowi czasu, lud tłumaczy jej wielką pobożnością.
Nieopodal Bramy Opatowskiej wznosi się kościół pw. Świętego Ducha zbudowany w XIII wieku przez kanoników regularnych de Saxia, zwanych popularnie duchakami. Zakonnicy zajmowali się działalnością charytatywną – prowadzili szpitale oraz ochronki dla sierot i starców. W Sandomierzu, tuż obok kościoła, zbudowali szpital, który działał nieprzerwanie przez 690 lat, aż do 1982 roku. Dziś opiekę nad świątynią sprawują siostry szarytki. Podobnie jak poprzednicy służą potrzebującym – prowadzą okno życia.
W kościele pw. Świętego Ducha jest późnogotycka figurka Chrystusa Frasobliwego, pochodząca z sandomierskiego zamku. Zanim Szwedzi wysadzili go w powietrze, ktoś ukrył figurkę w zaroślach na brzegu Wisły. Potknął się o nią ślepiec i w tym samym momencie odzyskał wzrok. Zaniósł ją do kościoła pw. Świętego Ducha. Po raz drugi figurka ocalała podczas pożaru świątyni. Gdy ugaszono ogień, odnaleziono ją na jednym z drzew szpitalnego ogrodu. Nikt nie wie, jak się tam znalazła.
Na pozostałości muru obronnego, którym król Kazimierz Wielki opasał Sandomierz, można natknąć się w pobliżu synagogi.
Pierwszą, która stanęła w tym miejscu, ufundowała jego kochanka Esterka. Dzisiejszą wybudowano XVII wieku. Stanowiła centrum licznej w Sandomierzu społeczności żydowskiej. Do dziś przetrwały osiemnasto- i dziewiętnastowieczne polichromie oraz sala modlitewna. Budynek nie pełni już funkcji, do której został przeznaczony. Mieści się w nim archiwum.
W Sandomierzu były dwa kirkuty. Stary cmentarz, założony jeszcze w XIV wieku, został całkowicie zniszczony. Macewy, rozkradzione przez Niemców, posłużyły jako materiał budowlany. Ocalał fragment mniejszego kirkutu przy ulicy Suchej. W 1948 roku Szmul Wasser zgromadził na nim płyty nagrobne, które zebrał z kirkutów byłego powiatu sandomierskiego. Z macew powstało lapidarium w kształcie piramidy – pomnik ustawiony na zbiorowej mogile około tysiąca Żydów zamordowanych przez Niemców w Sandomierzu i okolicach w latach II wojny światowej.
Wróćmy na Wzgórze Świętojakubskie. Ulica Staromiejska zawiedzie nas do kościoła pw. świętego Pawła. Gdy dominikanie przybyli do Sandomierza, biskup krakowski Iwo Odrowąż przeznaczył dla nich kościół pw. świętego Jakuba, a dla zwykłych mieszkańców miasta wybudował drewniany kościół pw. świętego Pawła. W pierwszej połowie XV wieku zastąpiła go murowana świątynia w stylu gotyckim. Na początku XVIII wieku do jej południowej ściany dobudowano kaplicę świętej Barbary. Przez lata kościół niszczyły pożary, Szwedzi i Austriacy. Po walce z tymi ostatnimi w 1809 roku w zewnętrznych murach pozostały armatnie kule.
Tuż poniżej kościoła jest wejście do wąwozu Królowej Jadwigi. Wzgórza, na których ulokował się Sandomierz, poprzecinane są głębokimi parowami wyrzeźbionymi przez wodę spływającą do Wisły. Wąwóz Królowej Jadwigi jest najciekawszy. Fajnie tak iść długim na pół kilometra jarem o stromych ścianach. Niektóre mają dziesięć metrów wysokości.
Tuż przy wyjściu z wąwozu stoi dworek Sokołowskich. Pochodzi z końca XVIII wieku i jest jednym z najpiękniejszych sandomierskich dworków szlacheckich.
Przy ulicy Zawichojskiej, blisko Bramy Opatowskiej, jest dziewiętnastowieczny zespół dworski Strużyńskich. Dworek gościł wiele znanych osób, między innymi Jarosława Iwaszkiewicza i Andrzeja Struga. Dziś znajduje się w nim hotel „Sarmata”.
No i oczywiście jest jeszcze dworek Skorupskich, zwany „Dworkiem Ojca Mateusza”.
Nie byłabym sobą, gdybym nie poszła w góry. Tak, tak, w okolicy Sandomierza są góry, wprawdzie niezbyt wysokie, ale chwilami całkiem strome. Tuż pod szczytem jest nawet sznur, który ułatwia wejście (w moim przypadku zejście). To Góry Pieprzowe, zwane Pieprzówkami – wznoszące się nad doliną Wisły najstarsze pasmo Gór Świętokrzyskich i jedno z najstarszych gór w Europie. Swoją nazwę zawdzięczają nietypowemu kolorowi. Tworzą je łupki i zlepieńce kambryjskie, które pod wpływem wietrzenia rozpadają się na małe cząstki podobne do pieprzu.
Pofałdowane wzniesienia wyglądają jak grzbiety prehistorycznych zwierząt.
Góry Pieprzowe to też naturalne rosarium. Porasta je największa liczba gatunków dzikich róż w Polsce. Chciałabym kiedyś zobaczyć, jak kwitną.
Rano, gdy pogoda dopisze, z Gór Pieprzowych widać sandomierskie stare miasto. Ja byłam tam późnym popołudniem, lepszy widok miałam więc na drugą stronę – zakola Wisły.
Wzdłuż Wisły dotarłam też na Pieprzówki. Szłam wałem przeciwpowodziowym. Wokół pusto, cicho…
Na koniec kilka słów o kwaterze. Zatrzymałam się w obiekcie PTTK „Turysta” przy ulicy Zawichojskiej, całkiem blisko starego miasta. Dostałam cichy, czysty, ładnie urządzony pokój z łazienką i widokiem na ogród. Pozdrawiam życzliwą obsługę, a „Turystę” polecam każdemu, kto planuje zwiedzać Sandomierz i okoliczne miasteczka. One też kryją ciekawski, ale o tym w następnym artykule.
I jak tu nie lubić Sandomierza?
Podczas pisania tego tekstu korzystałam z książek:
R. Chyła, Sandomierz i okolice, Wydawnictwo Diecezjalne, Sandomierz 1997.
A. Daniszewska, Zabytki kultury żydowskiej, De Agostini, Warszawa 2013.
Góry Świętokrzyskie, Wydawnictwo Pascal, Bialsko-Biała 2006.
Królewskie miasto Sandomierz i okolice, Wydawnictwo Turystyczne Plan, Jelenia Góra 2013.
Największe atrakcje ziemi sandomierskiej, Regionalna Organizacja Turystyczna Województwa Świętokrzyskiego, Kielce 2015.
A. Sarwa, Legendy i opowieści sandomierskie, Wydawnictwo Diecezjalne, Sandomierz 2005.
R. Szewczyk, Podziemne trasy turystyczne, De Agostini, Warszawa 2012.
sierpień 2013, 2014, 2015, 2016