Nie będzie to relacja z wspinaczek wysokogórskich, lecz opowiadanie o spacerach po tatrzańskich dolinach i mniej wymagających szczytach. Nie podam długości tych dolin ani wysokości szczytów, ani czasu ich przejścia, bo te informacje można znaleźć w setkach przewodników. Chcę jedynie podzielić się wrażeniami z wycieczek w miejsca, które znają wszyscy bywalcy Zakopanego. Tekst, bardzo zresztą skromny, uzupełniają liczne zdjęcia, bo widoki są tu najważniejsze – nie słowa.
Zawsze chciałam zobaczyć Tatry w jesiennej oprawie i zobaczyłam je w październiku 2012 roku, a jesień ofiarowała mi wszystkie swoje uroki: mżawkę, mgły i piękne słońce.
Pierwsze dwa dni wiele osób uznałoby za nieudane – padało. Wprawdzie deszcz ledwie kropił, ale i tak odstraszył nielicznych o tej porze turystów. Na piechotę, drogą pod reglami, ruszyłam do Doliny Kościeliskiej. Mimo mżawki regle miło mnie zaskoczyły – nic nie straciły ze swego uroku. Może tylko był to inny urok: mokre liście połyskiwały jesiennymi barwami w wychodzącym co jakiś czas słońcu, a widziane ze szlaku Zakopane i okalające je góry wyglądały ciekawie, powiedziałbym malowniczo – trochę rozmazane, zasnute mgłami.
Stefan Żeromski pisał: „Ładniejsze miejsce, jeśli jest na kuli ziemskiej – to niech sobie będzie. Dla mnie Dolina Kościeliska jest majstersztykiem przyrody". Faktycznie, Kościeliska jest chyba najładniejsza, a już na pewno najbardziej urozmaicona ze wszystkich tatrzańskich dolin. Rozległe polany przechodzą w wąskie skalne bramy, ozdobione wapiennymi formami. Gdzieniegdzie widać wejścia do jaskiń utworzonych przez podziemne wody. Wzdłuż doliny strumyk płynie z wolna. I tak przez ponad osiem kilometrów, aż do schroniska Ornak.
Gdy wchodziłam do Kościeliskiej, wyjrzało słońce, by po chwili schować się niemal na całą dobę.
Z minuty na minutę góry stawały się coraz mniej widoczne, skupiłam się więc na strumyku.
I tak, pstrykając mu zdjęcia, dotarłam do schroniska Ornak.
Następny dzień też nie należał do najszczęśliwszych pod względem pogody. Poszłam więc do Kościeliska, dużo ładniejszego od Zakopanego, a po drodze wstąpiłam do kościoła na Krzeptówkach. Ktoś niezbyt fortunnie umieścił tuż przy nim reklamę Coca-Coli.
Żeby zatrzeć złe wrażenie, pokażę kilka zdjęć z Parku Fatimskiego, między innymi ołtarz papieski. Jan Paweł II odprawiał przy nim mszę pod Wielką Krokwią w Zakopanem w czerwcu 1997 roku.
Pod wieczór wyjrzało słońce i świeciło już do końca mojego jesiennego pobytu w Tatrach.
Rankiem trzeciego dnia, ciesząc się piękną pogodą, poszłam na Kalatówki – jedno z moich najbardziej ulubionych miejsc w Tatrach.
Mogę tam siedzieć godzinami i patrzyć na wagoniki sunące powoli w stronę Kasprowego Wierchu. Kiedyś, dawno temu, jedna w moich koleżanek powiedziała mi, że kiedy pierwszy raz weszła na Kalatówki, pomyślała, że Bóg istnieje. Ta rozległa, łagodna i pełna uroku dolina niewątpliwie ma w sobie coś niezwykłego, jakiś spokój, który – przynajmniej mnie – bardzo się udziela.
Nie bez przyczyny od 1938 roku stoi na Kalatówkach schronisko, a właściwie hotel górski, który zdaniem wielu nie grzeszy urodą. Nie ma w sobie nic z typowej góralskiej chaty. Hotel przetrwał II wojnę światową, choć nie brakowało okazji, by ten cud tyrolski w górach polskich zniknął z powierzchni ziemi. Podobno latem 1942 roku niewielki samolot zrzucił bombę na hotelowy taras, na którym wylegiwał się generalny gubernator Hans Frank. Ani hotelowi, ani Frankowi nic się nie stało.
Opuściłam zaczarowane Kalatówki i ruszyłam na Halę Kondratową. Żeby tam dotrzeć, trzeba przejść przez niewielki lasek. Szłam i szłam, a czas dłużył mi się w nieskończoność, tym bardziej że wokół nie było żywego ducha. Gdzieś w połowie drogi uprzytomniłam sobie, że zamiast ducha można w tej okolicy spotkać niedźwiedzia.
Na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku żył w Tatrach niedźwiedź Kuba, zwany Misiem Kondrackim. Hala była jego ulubionym miejscem, choć widziany był też w Dolinie Strążyskiej, na Kalatówkach, a nawet w okolicy Kuźnic. „…był częstym gościem na stacji przesiadkowej – Myślenickich Turniach. Tamtejsi kolejarze go dokarmiali. Szczególną sympatią obdarzył miś pana Jerzego Chramca, ajenta bufetu w dolinie Goryczkowej. Jadący kolejką opowiadali, że widywano, jak za idącym panem Chramcem w pewnej odległości kroczył niedźwiedź. […] Mimo tak powszechnych objawów życzliwości miś nie zapomniał o swoim ulubionym schronisku na Hali Kondratowej. Najczęściej tam zachodził, jak gdyby przeczuwając, że jest to najbezpieczniejsze miejsce”. Niestety, w styczniu 1980 roku Kuba został zastrzelony przez strażnika Tatrzańskiego Parku Narodowego. Okoliczności jego śmierci nie zostały wyjaśnione.
Cóż, nawet jeśli w lasku byli jacyś krewniacy Kuby, to nie zdołali mnie dogonić, tak przyspieszyłam. Wyobraźnia potrafi namieszać. Nic tak bardzo nie ucieszyło mnie podczas tej całej jesiennej wyprawy w Tatry jak widok Hali Kondratowej – wpadłam na nią niczym halny.
Na Hali Kondratowej zamiast niedźwiedzia Kuby był rudy lisek, który wyraźnie kokietował turystów: siadał, wstawał, kładł się, zerkał zalotnie. Czekał na kanapkę.
Odpoczęłam chwilę i poszłam na Kopę Kondracką. Pięłam się w górę, a schronisko robiło się coraz mniejsze i mniejsze, aż wreszcie znikło z pola widzenia.
Stanęłam na Kopie Kondrackiej. Widoki były cudowne, przez całą wspinaczkę i ze szczytu – jesień nie poskąpiła mi swoich kolorów.
A skoro z Kopy Kondrackiej Giewont jest na wyciągnięcie ręki, wdrapałam się na niego – drugi i myślę, że ostatni raz.
Na Giewoncie ślisko, stromo i mało miejsca. W sumie i tak nie powinnam narzekać. Oprócz mnie na szczycie była szkolna wycieczka z przyjemnym dla oka przewodnikiem i kilka innych osób, a w sezonie są tłumy. Widoki piękne.
Do Zakopanego dotarłam już pod wieczór przez Grzybowiec i Dolinę Strążyską. Wiele lat temu tym właśnie szlakiem po raz pierwszy wspięłam się na Giewont, a zeszłam z niego na Halę Małej Łąki. Małą Łąkę też wtedy widziałam po raz pierwszy. Było to w lipcu 1997 roku, w czasie powodzi stulecia. Trwające wiele dni ulewne deszcze, choć przyniosły ogromne straty, przysłużyły się Małej Łące – była bajecznie ukwiecona. Dosłownie tonęła w kwiatach. W następnych latach jeszcze wielokrotnie do niej wracałam, ale już nigdy nie była tak piękna.
Ale wróćmy do mojej jesiennej wędrówki anno Domini 2012. Widok na Halę Małej Łąki i otaczające ją szczyty towarzyszył mi w drodze powrotnej do Zakopanego.
Następnego dnia znów zobaczyłam Kalatówki, tyle że z góry z kolejki na Kasprowy Wierch. Wyruszyłam wcześnie rano, więc na szczycie było pustawo. Słoneczko przygrzewało jak w lecie. Pokręciłam się trochę w tę i z powrotem, czyli najpierw w kierunku przełęczy Liliowe (zerknęłam na małe stawki gąsienicowe), a potem w stronę Czerwonych Wierchów.
Zeszłam do schroniska na Hali Gąsienicowej, po drodze zahaczając o Wielki Staw. Wiało nad nim jakby się ktoś powiesił. Wielki Staw Gąsienicowy nie zawsze był dla mnie łaskawy. Kilka lat temu chciałam pokazać go mojej Mamie. Niestety nasze wysiłki nie zostały docenione (a dzielnie poszłyśmy do niego z Zakopanego na piechotę, co dla Mamy było nie lada wyzwaniem). Lunął deszcz, a mgła, która skutecznie przesłoniła wszelkie widoki, przelała czarę goryczy.
Stojący na Hali Gąsienicowej Murowaniec jest, moim zdaniem, najbardziej urokliwym tatrzańskim schroniskiem. Ma mury tak grube, że – jak stwierdził Mieczysław Świerz, jeden z najbardziej znanych taterników lat międzywojennych: „…aby dojrzeć, jaka pogoda robi się na dworze, trzeba głowę na patyku wysunąć przez obmurowane głazami okna”.
Szlak przez Halę Gąsienicową należy do moich ulubionych. Hala jest piękna, rozległa, a przejście przez nią nie nastręcza najmniejszych trudności – po prostu idzie się i podziwia. Hala, mimo że sporych rozmiarów, sprawia wrażenie przytulnej. Może dzięki porastającej ją kosówce? A może atmosferę swojskości tworzą porozrzucane po niej drewniane chaty pasterskie? Tak czy owak, zawsze opuszczam ją z żalem.
Wróciłam do Zakopanego. Większość turystów wybiera drogę przez Skupniów Upłaz i Boczań, ja jednak wolę przytulną Dolinę Jaworzynki.
Piąty dzień pobytu w Tatrach – równie słoneczny jak poprzedni – poświęciłam na spacerki w dolinach: Strążyskiej i Białego. Zawsze lubiłam Strążyską. Zachwyca mnie Giewont migający wśród drzew, z każdym krokiem coraz bardziej widoczny.
Tym razem jednak Dolina Białego bardziej mi się podobała. Tak naprawdę, to właśnie podczas tej wycieczki po raz pierwszy ujrzałam całe jej piękno. Wcześniej wydawała mi się wąska i mroczna, ale tym razem była jak z bajki, czyli bajecznie kolorowa.
Pod wieczór pożegnałam się z Zakopanem na Gubałówce, która jest doskonałym miejscem, by po raz ostatni rzucić okiem na Tatry.
Anna Iwaszkiewiczowa pisała: „Widok z Gubałówki najpiękniejszy jest stanowczo nie w pełnym blasku słonecznym, w południe, ale właśnie o zachodzie […]. Kontur najwyższych szczytów bardzo ostro, prawie czarno rysuje się wtedy na tle różowo-złotego nieba, a niższe góry, jaśniejsze, nie tak groźne, roztapiają się w blasku słonecznym, coraz niższe i coraz mniej realne […] cała ta masa ciemnych fal wznoszących się nad czarnymi, puszystymi reglami, nad dolinami, odznaczającymi się z tej dalekiej perspektywy jaśniejszymi wgłębieniami, gdzie załamują się ukośnie promienie słońca, jest jakby zupełnie pozbawiona statyczności […], wszystko to jakby skamieniałe, nagle zatrzymane w jakimś tańcu czy głębokim ukłonie w stronę zachodu. Jarosław [Iwaszkiewicz] mówi, że regle z Gubałówki robią na nim wrażenie olbrzymich, śpiących zwierząt”.
Spędziłam w Tatrach zaledwie pięć dni, a widziałam tak wiele. Jesień w górach jest cudowna, niezależnie od pogody. Wycieczki były niezwykłe, choć to tylko skromne polskie górki. Polecam październikowe wyjazdy do Zakopanego: turyści na szlakach mili, bo nieliczni, kwatery tanie, bo już po sezonie, kolory boskie. A Pani Stanisławie z ulicy Nowotarskiej serdecznie dziękuję za gościnę w prawdziwie góralskim domu.
Informacje o niedźwiedziu Kubie znalazłam we wspomnieniach E. Zawiłły, I ja zostanę przewodnikiem…, Kraków 1990.
Wszystkich zainteresowanych schroniskami, nie tylko tatrzańskimi, odsyłam do książki R. Jakubowskiego i R. Szewczyka, Schroniska górskie w Polsce, Warszawa 2013. Z niej zaczerpnęłam anegdotki o hotelu na Kalatówkach i Murowańcu.
Opis wieczornych Tatr z Gubałówki pochodzi z Dzienników i wspomnień Anny Iwaszkiewicz, Warszawa 2012.
październik 2013