Kilka lat temu Muzeum Narodowe w Warszawie zorganizowało wystawę poświęconą Rafałowi Malczewskiemu i życiu artystycznemu Zakopanego w latach Młodej Polski i dwudziestolecia międzywojennego. Towarzyszył jej dwutomowy album wydawnictwa Bosz. Tom pierwszy nosi tytuł Rafał Malczewski i mit Zakopanego, drugi – Zakopane w czasach Rafała Malczewskiego. Jako miłośniczka gór wystawę zwiedziłam i pamiętam do dziś, a album oczywiście stoi w mojej biblioteczce.
Na pierwszym są Kalatówki. Słońce przez kilkanaście minut toczyło walkę z chmurami, ale poległo. W rzeczywistości nie było tak groźnie jak na zdjęciu.
W górach trudno o ładną pogodę. Kornel Makuszyński pisał o Zakopanem: „Z lewej Giewont, z prawej Gubałówka, a w środku deszcz”. Miał rację. Nieraz snułam się po Równi Krupowej, wpatrując się w miejsce, gdzie powinien być Giewont, a jego szczelnie zasłaniały chmury. Tak było i tym razem, tyle że zamiast deszczu padał śnieg. Ruszyłam więc w miasto. Któregoś dnia trafiłam do willi Oksza przy ulicy Zamoyskiego i jakież było moje zdumienie – i radość – gdy ujrzałam w niej „moją” wystawę sprzed lat.
Na ostatnim zdjęciu jest ogromny Ołtarz Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny według projektu Jana Szczepkowskiego. Ołtarz miał być jednym z elementów wyposażenia kościoła w Echarlens w Szwajcarii.
Ostatnia sala muzeum poświęcona jest twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, założyciela jednoosobowej Firmy Portretowej „S.I. Witkiewicz”. Firma powstała w latach dwudziestych XX wieku jako remedium na ciągłe kłopoty finansowe artysty. Pastelowe rysunki, które tworzył Witkacy – często pod wpływem narkotyków – otrzymywali lekarze, sklepikarze, prawnicy i właściciele restauracji w zamian za swe usługi lub towary. Na portretach widnieli znajomi, przyjaciele, członkowie rodziny, między innymi narzeczona Jadwiga Janczewska, która zginęła śmiercią samobójczą, żona Jadwiga z Unrugów i aktorka Nena Stachurska. Obrazów tej ostatniej jest wyjątkowo dużo. Nena, piękna kobieta, aktorka Teatru Formistycznego, była znaną postacią bohemy artystycznej międzywojnia.
I kilka słów o samej Okszy. Była trzecim domem w stylu zakopiańskim zaprojektowanym przez Stanisława Witkiewicza, i najprostszym – najbardziej ze wszystkich jego projektów przypomina wiejską chałupę.
Pierwotnie nosiła nazwę Korwinówka. Powstała pod koniec XIX wieku dla Bronisławy i Wincentego Kossakowskich z Sosnowca. Po kilku latach jej właścicielami zostali Marcin hrabia Kęszycki z żoną Heleną z Reyów. To oni zmienili nazwę na Oksza. Krótko cieszyli się piękną willą. Rok po jej zakupie hrabia zmarł nagle, a po kilkunastu latach wdowa sprzedała budynek. Willa przechodziła z rąk do rąk, aż w 2006 roku została przekazana Muzeum Tatrzańskiemu z przeznaczeniem na Galerię Sztuki XX wieku. Oksza jest piękna i z zewnątrz, i w środku. Jej wnętrza zdobią nie tylko zgromadzone w niej dzieła sztuki, ale też ornamenty charakterystyczne dla stylu zakopiańskiego: bogato zdobione drzwi, obramienia okien i sosręby, czyli belki pod sufitem.
Projektant Okszy, Stanisław Witkiewicz, był twórcą stylu zakopiańskiego. Na Podhale trafił dzięki Marii i Władysławowi Dembowskim, którzy porzucili Warszawę i, dla poratowania zdrowia, przenieśli się w góry. Zaprzyjaźnieni z Witkiewiczem, zaprosili go do Zakopanego. Witkiewicz nie tylko wypoczywał, dokładnie przyjrzał się budownictwu i załamał ręce. Nie podobał mu się styl, w jakim powstawały nowe domy. Nazwał go „szwajcarszczyzną, rozprowadzoną w jakimś kosmopolitycznym sosie”. Od słów przeszedł do czynów – stworzył własny styl, nawiązujący do rodzimego budownictwa góralskiego. Nie od razu przypadł on do gustu zawodowym architektom. Nie mogąc liczyć na ich pomoc, Witkiewicz sam został „architektem bez dyplomu i projektantem bez wykształcenia”, a wykonanie swych projektów powierzał góralom.
W 1893 roku przy ulicy Kościeliskiej stanęła Koliba – pierwszy dom w stylu zakopiańskim według projektu Witkiewicza. Pracami budowlanymi kierował jedyny wtedy w Zakopanem koncesjonowany majster ciesielski Maciej Gąsienica Józkowy. Powstała piękna, drewniana willa, ze spadzistym, krytym gontem dachem i przeszkloną werandą. Zdobiły ją rzeźbione w drewnie motywy zaczerpnięte z twórczości ludowej. Z architekturą harmonizowały wnętrza willi. Elementy wyposażenia – meble, piece kaflowe, zasłony i kilimy, a nawet klamki – nawiązywały kształtem lub zdobieniami do sprzętów i przedmiotów podhalańskich.
Po śmierci Zygmunta Gnatowskiego, dla którego została zbudowana, Koliba kilkakrotnie zmieniała właścicieli. Przez lata zaniedbywana, a potem przebudowywana, stopniowo traciła swój pierwotny wygląd. W czasie okupacji była siedzibą Hitlerjugend, a po wojnie domem wczasowym i sierocińcem. Dziś, po remoncie konserwatorskim, który przywrócił jej dawny wystrój, Koliba jest Muzeum Stylu Zakopiańskiego.
Nieopodal Koliby stoi chałupa Gąsieniców Sobczaków – jedna z najstarszych w Zakopanem. Jest w niej Muzeum Stylu Zakopiańskiego – Inspiracje.
Podział na dwie izby – białą i czarną – był charakterystyczny dla średniozamożnych gospodarstw na Podhalu. Izba biała była czymś w rodzaju salonu. W niej odbywały się rodzinne uroczystości, a jej wyposażenie świadczyło o zamożności właścicieli. Meble były więc bogato zdobione. Na kredensie stały ceramiczne dzbanki, miski i talerze. Pod powałą, na ozdobnej listwie, stały święte obrazy, często na szkle malowane. Na łóżkach leżały haftowane poduszki.
W czarnej izbie toczyło się życie codzienne właścicieli: tu gotowano, spano, jedzono. Nazwa izby pochodzi od sadzy pokrywającej ściany – w izbie stał piec z odkrytym paleniskiem, a oprócz niego sprzęty codziennego użytku. Zimą rozstawiano warsztat tkacki… i udzielano gościny mniejszym zwierzętom gospodarskim. Izbę zdobiły święte obrazy umieszczone pod powałą.
Stanisław Gąsienica Sobczak i jego żona Antonina mieli siedmioro dzieci, z których zdrowo chowało się pięcioro: dwie córki i trzech synów. Jeden z nich, też Stanisław, był cenionym malarzem, rzeźbiarzem i ceramikiem. Kształcił się w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i w Paryżu. W latach dwudziestych XX wieku prowadził w Zakopanem pracownię ceramiczną. Był pionierem w tej dziedzinie, a jego wyroby otrzymały wyróżnienie na wystawie w warszawskiej „Zachęcie”. Chałupa Gąsieniców Sobczaków pozostawała w rękach rodziny do lat siedemdziesiątych XX wieku.
W 1975 roku dom przejęło Muzeum Tatrzańskie, a od 2009 roku oglądać w nim można typowe wyposażenie góralskich chałup, zbiór etnograficzny Marii i Bronisława Dembowskich, pierwszych kolekcjonerów sztuki ludowej Podhala, oraz pamiątki po właścicielach.
Chałupa Gąsieniców Sobczaków stoi przy ulicy Do Rojów, tuż za ruchliwą Kościeliską. To właśnie tu, wzdłuż ulicy Kościeliskiej, powstawały pierwsze zakopiańskie chałupy. Ta najstarsza część Zakopanego zwana jest nawsiem. W XVI wieku osiadł tu ród Gąsieniców. Według legendy pierwszy Gąsienica zakopał na stoku Gubałówki ziarno zboża i w ten sposób założył osadę Zakopane. Przy Kościeliskiej 12 stoi chałupa należąca do jego potomków.
Ulica Kościeliska to żywy skansen – po obu jej stronach stoją zabytkowe dziewiętnastowieczne zagrody. Na wielu domach umieszczono tablice informujące o roku ich powstania, właścicielach i znamienitszych gościach.
Jeden z domów stojących przy Kościeliskiej – willa Cicha – należał do Karola Kłosowskiego, malarza, rzeźbiarza, projektanta mebli i kilimów. Początkowo wynajmował w nim pokój, a potem ożenił się z właścicielką, Katarzyną Sobczakówną, nie zważając na to, że jest od niej o dwadzieścia sześć lat młodszy. Willę pięknie ozdobił.
Najstarsi górale mieszkali więc przy Kościeliskiej, jedli i pili w karczmie u Wnuka, modlili się w starym kościółku, a ci bardziej zasłużeni śpią snem wiecznym nieopodal, na Pękowym Brzysku.
Dom, w którym mieści się dzisiejsza karczma „U Wnuka”, wybudował w połowie XIX wieku brat Sabały – Józef Krzeptowski, a od 1907 roku rządził w nim lwowski restaurator Jan Wnuk, ożeniony z wnuczką budowniczego. W starym kościółku zaś odbył się chrzest kilkuletniego Witkacego. Rodzicami chrzestnymi byli aktorka Helena Modrzejewska i Jan Sabała Krzeptowski. Wielka zakopiańska rodzina!
Stary kościół postawili w 1846 roku góralscy cieśle, pracujący pod kierunkiem Sebastiana Gąsienicy. Kilka lat później świątynię rozbudował ksiądz Józef Stolarczyk, pierwszy proboszcz parafii zakopiańskiej, taternik i społecznik.
Ksiądz Stolarczyk dla swoich niesfornych owieczek wybudował przy Krupówkach murowany kościół Najświętszej Rodziny. Jego projektantem był Józef Pius Dziekoński (czy jest w Polsce jakieś miasto, w którym nie stoi kościół tego architekta?). Najcenniejszym zabytkiem kościoła jest boczna kaplica świętego Jana Chrzciciela, zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza na zlecenie rodziny Gnatowskich. Witkiewicz namalował też obraz Jan Chrzciciel na tle Czarnego Stawu Gąsienicowego. I wywołał skandal, bo Chrzcicielowi dał własną twarz. Skromny był.
Stare chałupy można znaleźć w różnych miejscach Zakopanego. Przy Bulwarach Słowackiego stoi willa Tea, która niestety skryła się przede mną w śnieżnej zaspie. Stary dom dojrzałam przy ulicy Do Bristolu i nazwałam go Pod Matką Boską, bo jej wizerunek zdobi belkę podtrzymującą dach budynku.
Przez lata Zakopane było nikomu nieznaną, biedną, małą wioską. Pod koniec XIX wieku odkrył ją lekarz Tytus Chałubiński, mój rodak z Radomia, i zainicjował – trwającą do dziś – modę na Tatry i Zakopane. Pod Giewont ruszyły tłumy chorych na gruźlicę w nadziei, że górski klimat wyleczy im płuca. Wkrótce dołączyli do nich amatorzy wspinaczek, narciarskich zjazdów i zabaw do białego rana.
Rafał Malczewski w Pępku świata pisał, że do Zakopanego zjeżdżali wszyscy: „ziemiaństwo, wielkie i małe, państwo Dulscy, pospólstwo, pijacy, dziady, swołocz”, ale też ludzie „godni tego, by zostać zakopiańcami […]. Ludzie sztuk pięknych i ludzie sztuki życia samego dla siebie […]. Co żyło w Polsce, ściągało ku Tatrom i tam korzystało ze wszystkich grzechów głównych…”.
Gościnni górale zamienili białe izby na kwatery dla ceprów. Bogatsi – tutejsi i przybysze – budowali pensjonaty. Początkowo zdrowi i chorzy mieszkali pod wspólnym dachem. Z czasem dla chorych powstawały sanatoria, dla zdrowych i zamożnych – wykwintne hotele.
Teatr Witkacego przy Chramcówkach mieści się w dawnym zakładzie wodoleczniczym doktora Andrzeja Chramca. Pięknym modernistycznym gmachem było sanatorium przeciwgruźlicze dla dzieci, zaprojektowane przez Jana Koszczyca-Witkiewicza, bratanka Stanisława Witkiewicza. Przywodziło na myśl zamek z bajki.
Na początku XX wieku powstał hotel Stamary, wybudowany dla śpiewaczki operowej Marii Budziszewskiej. Stamary to pseudonim artystyczny artystki, pochodzący od jej imienia oraz imienia jej ojca Stanisława. Ogromny budynek był próbą zastosowania stylu zakopiańskiego do wielkich obiektów. Hotel był nowoczesny, luksusowo wyposażony i otoczony pięknym parkiem. Organizowano w nim wieczory teatralno-taneczne i koncerty, niekiedy z udziałem właścicielki. Mieszkał i koncertował w nim Karol Szymanowski. Maria Budziszewska, działaczka socjalistyczna, nie zapomniała o ubogich. W kuchni hotelu mieściła się kuchnia dla bezrobotnych. Hotel Stamary stoi tuż obok dworca, przy ulicy Kościuszki.
Hotel Stamary
Po przeciwnej stronie ulicy jest niewiele młodszy hotel Marilor. W 1914 roku wybudował go Ignacy Szczeniowski, bogaty przedsiębiorca i cukrownik, a w niepodległej Polsce minister przemysłu i handlu w gabinecie Ignacego Paderewskiego. Nazwa Marilor pochodzi od imion jego żony Marii Eleonory. Początkowo w willi mieszkała rodzina Szczeniowskich, po pewnym czasie budynek zaczął pełnić funkcję eleganckiego pensjonatu. Na posesji stał też mały drewniany domek – Kossakówka, o którym jeszcze napiszę.
Hotel Marilor
W latach dwudziestych wśród zakopiańskich hoteli prym wiódł położony przy Bulwarach Słowackiego hotel Bristol – był najnowocześniejszy i najbardziej elegancki. Zjeżdżali doń politycy, aktorzy, muzycy i sportowcy, by bawić się na dansingach pod gołym niebem, z których słynął.
Hotel Bristol
Wraz z napływem chorych i turystów Zakopane rozrastało się. Ulica Kościeliska powoli przestawała być jego centrum. Na początku XX wieku wzrosło znaczenie ulicy Kasprusie, przede wszystkim za sprawą willi Władysławka, z czasem zwanej Czerwonym Dworem.
Dom został wybudowany przez Wojciecha Roja dla Oktawii Lewandowskiej, siostry właściciela Koliby. Gościł wiele sław, między innymi Artura Rubinsteina. W latach pierwszej wojny światowej mieszkał w nim Stefan Żeromski. Tuż po jej zakończeniu, pisarz przez kilkanaście dni był Prezydentem Rzeczypospolitej Zakopiańskiej, jednego z pierwszych skrawków wolnej Polski. Ale nie tylko działalność niepodległościowa zaprzątała myśli Żeromskiego. Pod Giewontem rozgrywał się jego osobisty dramat. Pisarz miał wtedy dwie rodziny. Wciąż żonaty z Oktawią, związał się z młodą malarką Anną Zawadzką i miał z nią córkę Monikę. Wszyscy, zarówno Oktawia z synem Adamem, jak i Anna z Moniką, mieszkali w różnych miejscach Zakopanego. Manewrowanie między nimi wymagało od Żeromskiego nie lada zręczności, tym bardziej ze Zakopane huczało od plotek. Chory na gruźlicę Adam umierał. Żeromski i Oktawia wywieźli go do Nałęczowa, gdzie chłopak zmarł w dawnej pracowni pisarza – Chacie. Oktawia została w Nałęczowie, Żeromski wrócił do Zakopanego, do Anny. W Czerwonym Dworze jest dziś przedszkole imienia Karola Szymanowskiego.
W 1900 roku przy ulicy Grunwaldzkiej stanęła willa Jutrzenka. Miał w niej pracownię artysta rzeźbiarz Wojciech Brzega. Los nie poskąpił mu talentu ani urody. Na początku XX wieku między innymi z jego inicjatywy powstało Towarzystwo „Sztuka Podhalańska". Jego celem był rozwój sztuki ludowej oraz „roztoczenie opieki nad zabytkami na Podhalu i utrzymanie stylowości Zakopanego i jego okolicy”. Osiągnięciu tego celu służyły organizowane w Jutrzence wystawy. Dziś w willi, położonej w pięknym miejscu, tuż obok parku miejskiego, jest młodzieżowy dom kultury.
Willa Jutrzenka
Centrum współczesnego Zakopanego stanowią Krupówki, które osobiście omijam wielkim łukiem. Odchodzi od nich niewielka uliczka Juliusza Zborowskiego. Stoi tam Muzeum Tatrzańskie, ostatni gmach zaprojektowany przez Stanisława Witkiewicza – przez lata ośrodek kulturalny prowadzony przez jego długoletniego dyrektora, patrona ulicy.
Po obu stronach muzeum stoją dwa, starsze od niego budynki. Po prawej – wzniesiony w latach osiemdziesiątych XIX wieku dom mieszczący najstarszą zakopiańską szkołę zawodową. Jednym z jej dyrektorów był Karol Stryjeński, zdolny architekt i plastyk, któremu Zakopane zawdzięcza skocznię na Wielkiej Krokwi, a Tatry – schronisko w Dolinie Pięciu Stawów.
Po lewej – pochodzący z początku XX wieku Dworzec Tatrzański. Jest on pierwszą próbą adaptacji stylu zakopiańskiego do budowli murowanych i nie ma nic wspólnego z podróżami. Jego nazwa pochodzi od słowa dwór. Dworzec był pierwszym zakopiańskim domem kultury, mieścił bibliotekę, restaurację, salę balową. Organizowano w nim koncerty, przedstawienia teatralne i spotkania z pisarzami.
Na niewielkim wzgórzu Kozińcu stoi Dom pod Jedlami – najpiękniejszy i największy budynek zaprojektowany przez Stanisława Witkiewicza. Właściwie jest to drewniany dwór zbudowany na wysokiej kamiennej podmurówce. Powstał pod koniec XIX wieku dla Jana Gwalberta Pawlikowskiego.
Dom pod Jedlami pełnił funkcję salonu towarzysko-literackiego. Przez pewien czas mieszkała tu poetka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska – to tu powstały wiersze z tomiku Niebieskie migdały. Piękny widok z Kozińca sprawił, że u Pawlikowskich bywali też malarze, między innymi Jacek Malczewski, Leon Wyczółkowski i Jan Stanisławski. Ten ostatni przywoził do Zakopanego na letnie i zimowe plenery swoich studentów i nakazywał im: „Malujcie, panowie, polską wieś, bo może za kilka lat jej nie będzie”. Od czasów plenerów Stanisławskiego minęło przeszło sto lat, ale przyznam, że gdy chodzę po Polsce, myślę o tym samym, i nie maluję, ale fotografuję tę polską wieś, która znika na moich oczach.
Jednym ze studentów Stanisławskiego był Stanisław Ignacy Witkiewicz. W latach trzydziestych mieszkał w pięknej, obszernej willi Witkiewiczówka, położonej na sąsiednim wzgórzu – Antałówce. Witkiewiczówka powstała według projektu Jana Koszczyca-Witkiewicza. Działała tu Firma Portretowa Witkacego.
Szkoda, że malarz nie posłuchał mistrza Stanisławskiego i malował wychudzone twarze z wytrzeszczonymi oczami. Widok z Antałówki na Tatry miał cudny.
W czasie wędrówek po Zakopanem co rusz natrafiałam na dom opatrzony tabliczką informującą o pobycie w nim znanego gościa. W Sienkiewiczówce przy ulicy Zamoyskiego zatrzymywał się Sienkiewicz. W willi Boryna przy Grunwaldzkiej pomieszkiwał Reymont, a w pięknej willi Konstantynówka przy Jagiellońskiej – Józef Conrad-Korzeniowski. Tuż obok jest niesamowita Galeria Władysława Hasiora.
Czas chyba najgorzej obszedł się z malutkim budyneczkiem przy ulicy Kościuszki, w którym gościł Wojciech Kossak. To wspomniana już Kossakówka, tak szczelnie oklejona reklamami, że aż przykro patrzeć.
Nie tylko domy powstawały w stylu zakopiańskim. W dzielnicy Jaszczurówka stoi najpiękniejsza budowla sakralna Zakopanego – kaplica Najświętszego Serca Jezusowego, zbudowana na początku XX wieku według projektu Witkiewicza. Zachwyca mnóstwem misternych detali. W tym samym czasie Witkiewicz zaprojektował dla rodziny Korniłowiczów niewielką drewnianą kapliczkę z figurką Matki Bożej z Dzieciątkiem. Stoi na niewielkim wzniesieniu przy ulicy Karłowicza na Bystrem.
Tytus Chałubiński – odkrywca Zakopanego – za swoje zasługi doczekał się pomnika, który dzieli ze swym przyjacielem i towarzyszem wypraw Janem Sabałą Krzeptowskim.
Ten ludowy gawędziarz i muzyk, choć sam niepiśmienny za życia trafił do literatury polskiej, uwieczniony przez Sienkiewicza w Sabałowej bajce i Witkiewicza w Na przełęczy. Sabała mieszkał na Starych Krzeptówkach. Jego dom można zwiedzać, ale nie dotarłam tam. Śnieg półmetrową warstwą pokrył chodniki, a większość górali nie ma zwyczaju odśnieżać swoich obejść.
Posesja Chałubińskich znajduje się tuż za pomnikiem. Na trójkątnym zadrzewieniowym terenie, między ulicami Chałubińskiego i Zamoyskiego, stoi skromny drewniany domek. Do niedawna mieszkał w nim wnuk wielkiego lekarza.
Chałubiński zwany był też królem Tatr. Słynął z organizowania górskich wycieczek, które z roku na rok stawały się coraz bardziej popularne. Amatorzy letnich wspinaczek i zimowych zjazdów narciarskich nierzadko potrzebowali pomocy, by cało wrócić do domu. Bywało, że wracali na bambusowych noszach. Rozwój tatrzańskiej turystyki zrodził potrzebę utworzenia pogotowia górskiego.
Do jego powstania przyczynił się muzyk, i to w dodatku pośmiertnie. Mieczysław Karłowicz – utalentowany kompozytor, taternik, narciarz, autor szkiców o tematyce tatrzańskiej i fotograf gór – zginął podczas samotnej wyprawy narciarskiej do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Pod Małym Kościelcem porwała go lawina. Karłowicz był pierwszym turystą, który w ten sposób poniósł śmierć w Tatrach. Przed nim pod lawinami ginęli górale.
Mieczysław Karłowicz. Płaskorzeźba zdobiąca Zespół Państwowych Szkół Artystycznych
Jego śmierć „wykorzystał” bliski mu człowiek – Mariusz Zaruski, malarz, pisarz, żeglarz i taternik. Zaruski, energiczny działacz, społecznik i urodzony przywódca, był przeciwieństwem „skupionego i wyciszonego” Karłowicza. Te różnice nie przeszkadzały im się przyjaźnić. Gdy Karłowicz zginął, Zaruski narobił wokół jego śmierci sporo szumu medialnego. Sprawił, że o tragicznym wypadku młodego kompozytora rozpisywała się cała polska prasa. Zaruskiemu przyświecał jednak chlubny cel – utworzenie pogotowia górskiego. Starał się przekonać opinię publiczną o konieczności jego powołania. Odniósł sukces. Pod koniec 1909 roku powstało Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Zaruski został jego naczelnikiem, a zastępcą – wybitny przewodnik i wspinacz Klimek Bachleda. Karłowicz też na tym skorzystał. Niezbyt znany za życia, stał się popularny po śmierci. W miejscu, w którym zginął, stanął pomnik. Zaruski przysłużył się więc i swemu przyjacielowi, i nam wszystkim, którzy lubimy z tatrzańskiej grani popatrzeć na świat. Na swoją ostatnią wyprawę Karłowicz wybrał się z willi Lutnia, która do dziś stoi przy ulicy Sienkiewicza.
Mariusz Zaruski mieszkał w drewnianej willi Krywań, stojącej na ulicy jego imienia.
Zakopane przyciągało niezwykłe osobowości, przede wszystkim artystów. Trudno znaleźć twórcę okresu Młodej Polski i dwudziestolecia międzywojennego, który nie bywałby w Zakopanem. O wielu już wspomniałam. Napiszę jeszcze o trzech, którzy pod Giewontem doczekali się swojego muzeum. Nie będę pisać o ich twórczości – mój artykuł nie jest fragmentem podręcznika. Poplotkuję o ich życiu osobistym.
Zacznę od Harendy, Muzeum Jana Kasprowicza. Położoną między Poroninem i Zakopanem willę poeta kupił od Angielki Winifred Cooper. Nie była to łatwa transakcja – pani Cooper zmieniała zdanie, a później starała się dom odkupić. Kasprowiczowie nie mieli pieniędzy. Zapłacili zaliczką, jaką poeta otrzymał za tłumaczenie dzieł ziomka pani Cooper, Williama Szekspira. Willa wymagała przeróbek i rozbudowy, co przysparzało kłopotów. Mimo początkowych trudności Harenda była spełnieniem marzeń Kasprowicza o własnym domu. Poeta wdzięczny był losowi, „że się doczekał na starość własnego kąta…”. A piękny był to kąt – położony z dala od zgiełku, na stromym brzegu nad potokiem, z widokiem na góry.
Kasprowicz nie nacieszył się nim jednak, zmarł po trzech latach.
Maria Kasprowiczowa była trzecią żoną poety. Jego pierwsze, nieudane małżeństwo trwało kilka miesięcy. Druga żona obdarzyła Kasprowicza dwiema córkami, a potem poszła w świat ze Stanisławem Przybyszewskim. Dopiero z trzecią – Marią z domu Bunin – był szczęśliwy. Dziwne to było małżeństwo. Kasprowicz, syn małorolnego chłopa spod Inowrocławia, mężczyzna po przejściach i – delikatnie mówiąc – w sile wieku, poślubił młodziutką Rosjankę, córkę generała. Przepaść między nimi „zasypała poezja” i postanowienie Marusi, by poślubić wielkiego człowieka: „Gdy przebiegam myślą swą przeszłość, spostrzegam w niej wyraźnie jedno dominujące nad wszystkim innym dążenie: aby być wybranką jakiegoś niezwykłego człowieka, wielkiego artysty”. Te słowa napisała w swym Dzienniku w roku 1910. Miała wtedy dwadzieścia trzy lata. Jaką więc „przeszłość” wspomina – lata, gdy była nastolatką?
Harenda. Maria i Jan Kasprowiczowie
Marusia przeżyła na Harendzie czterdzieści pięć lat i tylko trzy z Kasprowiczem. Uchodzili za udane małżeństwo, chociaż zapiski w jej Dziennikach świadczą, że czasami dochodziło do nieporozumień. Ogromna różnica wieku między małżonkami dawała znać o sobie. Maria była niewiele starsza od córek poety. Po jego śmierci wdowa i jej pasierbice wkroczyły na wojenną ścieżkę. W książce Spadające księżyce Kasprowiczowa opisuje szykany, na jakie przez lata była narażona ze strony jednej z nich, Anny, i jej męża, malarza Władysława Jarockiego.
Pokój na Harendzie. Portrety Jana i Marii Kasprowiczów namalowane przez Witkacego,
pod portretem poety zaszuszone kwiaty, zerwane przez Marię w dniu jego śmierci,
poniżej batik wykonany przez Marię,
po prawej stronie obraz Władysława Jarockiego, zięcia poety
Harenda dla Marusi była jedynym schronieniem, dla Jarockich miejscem letniego wypoczynku. Ona zajmowała pokoje na parterze, te które dziś można obejrzeć. Oni mieszkali na piętrze, niezadowoleni, że to jednak wdowa po poecie jest panią na Harendzie. Ich codzienne zatargi miały wiele innych powodów. Jednym z nich była zbytnia kochliwość Marii.
Po śmierci poety prowadziła dom otwarty. Harenda stała się salonem literackim Zakopanego. Bywali tu wielcy i sławni: Michał Choromański, Karol Szymanowski, Witold Gombrowicz, Jarosław Iwaszkiewicz, Leopold Staff, Zofia Nałkowska. Niektórzy nie przybywali tylko po to, by rozmawiać o kulturze. Głośny był romans Marii z młodym pisarzem, uciekinierem z Rosji, Michałem Choromańskim. Nie kryła się ze swym uczuciem: „Nie zważałam na to, co mówili ludzie, a mówili głośno. […] Nie zajmowali postawy zbyt surowej: Jest młoda – mówili, jest to zrozumiałe… Lecz nie na Harendzie! Nie w tym domu! Tak ściśle z pamięcią wielkiego poety związanym! Już w zarodku kryje on legendę… Lecz gdzie miałam przenieść swoją miłość, gdy ona w tych ścianach się zrodziła? Nie wstydziłam się tej miłości”.
Harenda. Maria Kasprowiczowa. W tle zdjęcie Karola Szymanowskiego wykonane przez Antoniego Wieczorka
Życie z Choromańskim nie było łatwe. Cierpiał na gruźlicę kości, pił, miał kochanki. Mimo licznych wad i słabości sławę zdobył. A Marusi się odwdzięczył: uwiecznił ją w swej najpopularniejszej powieści Zazdrość i medycyna. Choromański odszedł z Harendy, ale zanim to uczynił, przedstawił Marusi swojego następcę, Henryka Worcella – syna chłopa, kelnera, ale i uzdolnionego pisarza. Przyjęła go pod swój dach z potrzeby zaopiekowania się człowiekiem, który opieki potrzebował. Nie pomyślała o tym, że dla ludzi czystość jej intencji nie miała żadnego znaczenia, „natomiast wielką wagę miał fakt, że na Harendzie Kasprowiczowskiej, w domu wielkiego poety polskiego, zamieszkał człowiek z pogardzanej na ogół sfery: kelner! Niebywałe zestawienie”.
Maria przez wiele lat była kustoszem Muzeum Jana Kasprowicza. Opowiadała o mężu, pokazywała pamiątki zgromadzone na Harendzie. Zależało jej, „aby każdy ze zbliżających się do tego domu odczuł od razu życzliwą atmosferę, serdeczne przyjęcie ze strony jego mieszkańców – odruch nie sprzeciwu, lecz wdzięcznej radości z powodu tych odwiedzin – dowodu pamięci okazywanej zmarłemu”. Jedną z osób, które miały przyjemność słuchać opowieści Marii Kasprowiczowej, była moja Mama.
Marusia zmarła 12 grudnia 1968 roku, w sto ósmą rocznicę urodzin Jana Kasprowicza. Została pochowana w mauzoleum na Harendzie obok męża. Kasprowicz chciał spocząć na „swojej ziemi”. Mauzoleum – jasne ściany na skarpie nad potokiem wyglądają trochę jak zrobione z pustaków, ale to granit z samego serca Tatr, znad Morskiego Oka.
Projektantem mauzoleum był Karol Stryjeński, mąż doskonałej malarki Zofii, „dziwaczki według opinii ogółu, do współżycia nienadającej się”. Odszedł od niej, a wcześniej umieścił w zakładzie dla obłąkanych.
A co o Stryjeńskim pisze Marusia? „Karol miał […] sposób obchodzenia się z kobietami, który działał na nie podniecająco: na pozór obojętny, chłodny. Przy wdzięku, który posiadał, i żywym temperamencie jego chłód niepokoił”. Zaniepokoił i Marusię, ponoć na jego wdzięk nie pozostała obojętna.
Nieopodal willi Kasprowiczów stoi modrzewiowy kościół z 1560 roku.
Na Harendę trafił w 1948 roku dzięki staraniom Władysława Jarockiego, zięcia poety. Świątynia początkowo stała we wsi Zakrzowo pod Wadowicami. Zaniedbana przez wiernych, niszczała. Podhalańscy górale pojechali po nią, rozebrali, przywieźli pod Tatry i na nowo złożyli. Jarocki odnowił malowidła wewnątrz kościółka. Zrobił to bez niczyjej pomocy i bezinteresownie. Marusia doceniła to, choć trochę miała mu za złe, że w tryptyku na ołtarzu głównym umieścił rozmodlonego teścia, bo „Kasprowicz przy całej swojej głębokiej wierze nie był nigdy dewotem”.
Rozpisałam się o Harendzie i Marii Kasprowiczowej. To niezwykłe miejsce i równie niezwykła postać.
Atma znaczy dusza. Trudno o lepszą nawę domu dla muzyka. W 1895 roku Atmę zbudował Józef Kaspruś-Stoch. Należała do rodziny Obrochtów. Od nich, w latach 1930–1935, Atmę wynajmował Karol Szymanowski. Pisał o niej: „Mój dom tak się przedstawia: przed domem łączka, dalej chałupa Gazdów – trochę z dala od drogi – tak, że cisza idealna i swoboda zupełna”. Z tej ciszy niewiele dziś zostało. Atma stoi przy dość ruchliwej ulicy Kasprusie. Za to, świeżo odnowiona, wygląda pięknie: mały, przytulny, drewniany domek z oszkloną werandą.
Do początku lat siedemdziesiątych Atma pozostawała w rękach prywatnych. Dzięki siostrzenicy Szymanowskiego, Krystynie Dąbrowskiej – Kici i Jerzemu Waldorffowi, którzy zmobilizowali melomanów z całej Polski, dom wykupiono. W 1974 roku w Atmie powstało Muzeum Karola Szymanowskiego.
Choć Atma nie była własnością Szymanowskiego, muzyk czuł się w niej „nareszcie u siebie”. Nie miał swoich mebli, poza ładowskimi fotelikami, i nawet pianino wypożyczył, ale jego dom był przytulny, pełen ozdób, barwnych kilimów i zdjęć. Maria Kasprowiczowa pisze: „W jego zakopiańskim mieszkaniu, w skromnej belkowanej «Atmie» […], w jego uroczym saloniku na wszystkich konsolach, stołach, nawet fortepianie były porozstawiane fotografie bliskich mu ludzi, opatrzone długimi, serdecznymi dedykacjami. Otaczały go jak opiekuńcze, miłe duchy”. Stają tam do dziś.
Szymanowski „kochał Zakopane, surowy, górski krajobraz – tu czuł się dobrze, był wolny”. Liczył, że pod Tatrami osiądzie na zawsze. Tak się nie stało. Pozbawiony stanowiska w Akademii Muzycznej, żył w biedzie. Usunięto go z pracy w wyniku zawiści i zdrady. I choć cechy te uważał na ogólnoludzkie, w rozmowie z Marusią przyznał: „…może nigdzie w takim stopniu jak w Polsce nie zetknąłem się z pasją ścinania głowy wszystkiemu, co wyrasta ponad przeciętny poziom, tego rzucania kamieni pod nogi człowieka z inicjatywą zamiast poparcia jego usiłowań, jego pracy – prawdopodobnie w obawie, by zanadto się nie wywyższył”.
Szymanowski zarabiał na życie jako pianista – podróżował po krajach Europy, gdzie grał własne utwory. Skarżył się: „Ja przecież nic nie mam! Pożyczam po kilka złotych dziennie od przyjaciół…”. Praca ponad siły osłabiła jego zdrowie, a tatrzańskie powietrze, które miało pomóc, okazało się za ostre dla zniszczonych gruźlicą płuc. Z bólem opuścił Zakopane. „Tak lubię tę chałupę i tak by mi przykro było tego się wyrzec! Ale cóż robić! Co za okropnie kłopotliwa rzecz – życie”.
Atma nie była pierwszą zakopiańską siedzibą Szymanowskiego. Bywał często w Tatrach i zatrzymywał się w wielu miejscach: hotelu Stamary, Władysławce. Jednak na dłużej zabawił w Limbie, skromnym domku położonym na skarpie, nad potokiem Młyniska. Właścicielem Limby był Józef Roj-Bukowian. Góral ten „trochę narwany, był ożeniony z ceperką i z tego tytułu miał pianino w domu”. To wystarczyło, by Szymanowski poczuł się w Limbie jak u siebie.
Rozpoczął pracę nad baletem góralskim Harnasie. Autorką libretta była Helena Roj-Kozłowska-Rytardowa, najpiękniejsza góralka ówczesnego Zakopanego. Niechęć Szymanowskiego do kobiet sprawiła, że jej nazwisko nigdy nie pojawiło się na afiszach. O tej niechęci pisze też Marusia: „Było w Szymanowskim jeszcze coś innego przykuwającego uwagę – jego rezerwa wobec kobiet i wyraźna sympatia, jaką okazywał pokrewnej mu płci. […] nie trafił, niestety, na człowieka jego pokroju, godnego jego zaufania. Drogo płacił za swoją «inność» […] wielokrotnie tragicznie zawiedziony w swej wierze, zaufaniu, przyjaźni”.
Kobiet nie lubił, a w dodatku miał do nich pecha – nieświadomie przyczynił się do samobójczej śmierci narzeczonej Witkacego, stając się bohaterem jednego z najgłośniejszych zakopiańskich skandali towarzyskich.
I ciekawostka dla wtajemniczonych: Szymanowski jako pianista zadebiutował w Zakopanem w sylwestra 1904 roku podczas imprezy dobroczynnej. Zorganizował ją Stefan Żeromski, członek Towarzystwa Biblioteki Publicznej, by zebrać fundusze na budowę jednej z warszawskich bibliotek.
Na ulicy Tetmajera stoi kamienica Opolanka. Mogłaby stać w Opolu lub w każdym innym polskim mieście, w niczym bowiem nie przypomina góralskich domów.
Od 1934 roku czteropokojowe mieszkanie w Opolance wynajmował Kornel Makuszyński. Pisarz lubił Zakopane i często w nim przebywał, początkowo dla poratowania zdrowia chorej na gruźlicę pierwszej żony, potem, by pisać i wypoczywać. Żona Makuszyńskiego, Emilia Bażeńska, była zamożną panienką spod Wilna. Pisarz po raz pierwszy zobaczył ją rozmodloną przy grobach królewskich na Wawelu i zupełnie stracił dla niej głowę. Pobrali się w 1902 roku. Zamieszkali w jej rodzinnym majątku w Burbiszkach na Litwie, w drewnianym domku, który Makuszyński (zafascynowany podhalańską architekturą) przywiózł spod Tatr i postawił w dworskim parku. Po śmierci Emilii, w 1927 roku pisarz poślubił śpiewaczkę i nauczycielkę muzyki Janinę Gluzińską. Wesele urządzili w Zakopanem w willi Ustronie przy ulicy Sienkiewicza.
Wnętrze Opolanki. Muzeum Kornela Makuszyńskiego.
Chociaż Makuszyński uwielbiał Podhale, od gór stronił. Rzadko dawał się wyciągnąć na wspinaczkę. Raz udało się to Witkacemu. Wybrali się na Granaty. Nad Czarnem Stawem Gąsienicowym ledwo żywy Makuszyński odmówił dalszej wędrówki. Witkacy nie dał za wygraną i pisarz ostatkiem sił górę zdobył: „A kiedy się wpółmartwy znalazłem na jakimś szczycie, skąd się roztaczał widok na niebo i chyba na całą ziemię, niebo wstąpiło we mnie, jasność, rozkosz, radość. Jestem wniebowzięty”. Nie wiedział, że to Granaty, a jak się dowiedział, to nie zabił Witkacego tylko dlatego, że go „zbyt miłował”.
Wnętrze Opolanki. Muzeum Kornela Makuszyńskiego.
Makuszyńskiego częściej spotkać można było w kawiarni przy partyjce brydża. Był też bardzo czynnym popularyzatorem Zakopanego, za co wdzięczni mu byli górale – uczynili go honorowym obywatelem miasta. Każdorazowy przyjazd pisarza w Tatry był wielkim wydarzeniem. Witała go góralska orkiestra, a z dworca do Opolanki jechał w konnej asyście. Pisarz miał duszę społecznika. Z jego inicjatywy na stokach Gubałówki powstało sanatorium dla młodzieży. Zbierał fundusze na zakup nart dla najbiedniejszych góralskich dzieci. Pieniędzy starczyło na tysiąc par. W 1930 roku odbyły się w Zakopanem pierwsze zawody o puchar Kornela Makuszyńskiego. Uczestniczyli w nich późniejsi mistrzowie: Bronisław Czech i Stanisław Marusarz.
Wnętrze Opolanki. Muzeum Kornela Makuszyńskiego.
W okresie międzywojennym Makuszyński był znanym i cenionym pisarzem. To wtedy napisał czytane do dziś książki: O dwóch takich, co ukradli księżyc, Panna z mokrą głową, Awantura o Basię, Szatan z siódmej klasy oraz cykl przygód Koziołka Matołka i małpki Fiki-Miki. Zarabiał znakomicie.
Chude lata nadeszły po zakończeniu II wojny światowej. Przez kilka lat na rynku księgarskim nie pojawiła się ani jedna jego książka, gdyż nowe władze uznały, że „głupawe wierszyki o koziołkach-matołkach, pełne bzdurnych, nieprawdopodobnych przygód” odwracają uwagę dzieci od problematyki społecznej. Zgromadzone w bibliotekach utwory Makuszyńskiego „płytkie i powierzchowne, karmiące czytelnika sentymentalnym humorem, niegardzące tanimi chwytami schlebiające typowym gustom drobnomieszczańskim” poszły na przemiał. Mieszkanie w Opolance Makuszyńscy dzielili z tajemniczym lokatorem. Żyli w biedzie. Dom utrzymywała pani Janina, dając lekcje muzyki. Od czasu do czasu pisarz zapraszany był na wieczory autorskie, na których otrzymywał skromne honoraria w postaci sera, jajek lub masła.
Wnętrze Opolanki. Muzeum Kornela Makuszyńskiego.
Makuszyński zmarł w lipcu 1953 roku i spoczął na Pęksowym Brzyzku. Żegnał go kilkutysięczny kondukt żałobny, któremu przygrywała słynna kapela Obrochtów. Makuszyński został pochowany z białą różą na piersi – ostatnim podarunkiem od małego czytelnika.
Po pewnym czasie wdowa odzyskała zabraną część mieszkania i przyczyniła się do utworzenia Muzeum Kornela Makuszyńskiego. Pokoje pełne są pamiątek po pisarzu: obrazów (podobno nie znosił gołych ścian) i mebli. Jest biurko, przy którym pisał, i szafa pełna jego książek. Autorzy informatorów o Muzeum Kornela Makuszyńskiego wspominają o odlewie jego ręki i masce pośmiertnej. Ja napiszę o rzeźbie z brązu przedstawiającej psa, który pilnuje rękawiczki. Pod rękawiczką ukryty jest kałamarz. To prezent otrzymany przez pisarza 16 września 1924 roku – na imieniny. Siedemdziesiąt lat później pies trafił do warszawskiej galerii na ulicy Freta i został kupiony przez muzeum za niebagatelną kwotę 18 milionów złotych… spokojnie, to cena sprzed denominacji.
Spośród wszystkich muzeów odwiedzonych przeze mnie podczas pobytu w Zakopanem, w tym było najwięcej zwiedzających. O popularności muzeum świadczy też ogromna liczba tarcz szkolnych zdobiących jeden z pokoi (co teraz zostawiają uczniowie?).
Pewnie cieszy to Makuszyńskiego, który spogląda z portretu na wszystkich ciekawych jego życia. Dziwny to portret – wszystko jedno, z której strony na niego popatrzymy, zawsze napotkamy wzrok pisarza.
Przed wejściem do Opolanki stoi pomnik Makuszyńskiego, zaprojektowany przez Andrzeja Renesa: popiersie pisarza, a pod nim Koziołek Matołek, który najwyraźniej wybiera się w drogę. Makuszyński z troską patrzy na swego ulubieńca, pewnie dlatego, że Koziołek już raz czmychnął.
Zakopane – miejsce, w którym przez lata tężyzna fizyczna przeplatała się ze słabością i chorobą, huczne zabawy ze śmiercią, bieda z bogactwem, a rodzinne dramaty z ognistymi romansami. Jeździmy tam i dziś – bawić się, wspinać, podziwiać widoki. Jak stwierdził Stanisław Witkiewicz: „Polacy wiele zawdzięczają gruźlicy”.
Aneks pogodowy
Zimowe Tatry, tak jak kilka lat temu jesienne, pozwoliły mi poznać wszystkie swoje uroki.
Piękne słońce w Dolinie Kościeliskiej.
Śnieżek, który prószył leciutko, gdy spacerowałam ulicą Sienkiewicza, Bulwarami Słowackiego i drogą do Kuźnic.
Mgły, które ze starej, dobrej Gubałówki wyczarowały baśniową krainę.
I śnieżną zamieć, jakiej najstarsi górale nie pamiętają.
Aneks – Galeria Władysław Hasiora
Zakopiańska galeria prac Władysława Hasiora mieści się w dawnej leżakowni sanatorium „Warszawianka”. Nie jest to piękny budynek w stylu zakopiańskim, wygląda raczej jak drewniana stodoła, ale za to w środku… poczułam się jak w bajce (braci Grimm).
Przez ponad dziesięć lat artysta mieszkał tu i tworzył. W domu mało miał przedmiotów codziennego użytku. Pomieszczenia wypełniały wytwory jego wyobraźni. Mógł je obejrzeć każdy wielbiciel sztuki. Hasior rocznie przyjmował kilkaset osób. Jego dom stał się przestrzenią publiczną, zwaną Świetlicą Powiatową. Oprócz rozmowy o sztuce artysta oferował… herbatę według specjalnej receptury. Organizował też koncerty i użyczał miejsca wystawowego innym twórcom.
Władysław Hasior zmarł wiele lat temu, ale jego galeria wciąż działa jako oddział Muzeum Tatrzańskiego. Koniecznie ją odwiedźcie.
W galerii panuje półmrok, wykonane z odpadków dziwaczne obrazy, instalacje, rzeźby i stwory zwisają ze ścian, sufitu, piętrzącą się na podłodze, przeglądają w lustrach – straszą i zadziwiają.
Pisząc ten artykuł, korzystałam z książek:
Artyści i sztuka w Zakopanem, wyd. Muzeum Tatrzańskie, Zakopane 2012.
D. Folga-Januszewska, Rafał Malczewski i mit Zakopanego, wyd. Bosz, Olszanica 2006.
M. Kasprowiczowa, Dzienniki, Instytut Wydawniczy PAX, 1968.
M. Kasprowiczowa, Spadające księżyce, wyd. Twój Styl, Warszawa 2001.
Zakopane w czasach Rafała Malczewskiego, red. D. Folga-Januszewska, T. Jabłońska, wyd. Bosz, Olszanica 2006.
J. Zieliński, Komunistyczny minister skazał go na zapomnienie, „Retro” 2016, nr 7.
Oraz materiałów reklamowych dostępnych w zwiedzanych muzeach.
Luty 2015